- Kochajmy się -
Popularne posty
-
CO MÓWIĄ ŹRÓDŁA: * Adolfas ŠAPOKA "Lietuvos istorija" (wyd. Kowno 1936 r.) Związek GEDYMINA z Polską. Zakon w rzeczywisto...
-
JEGLE (bajka litewska). Pewnego razu trzy siostry kąpały się w jeziorze. Popływały sobie, popluskały się w wodzie i wyszły na brzeg. ...
-
"W katedrze wileńskiej, w kaplicy królewskiej św. Kazimierza pod jego trumną już na samym ołtarzu znajduje się dziwny obraz tego św...
piątek, 14 listopada 2025
„LITEWSKIE ŚWIĘTA KALENDARZOWE” WILNO 1990 ROK
Krikštai
25 stycznia
Pożegnanie zimy
05 luty – 03 marzec
Zapusty (Užgavėnės)
Środa Popielcowa
Pelenų diena
POŻEGNANIE ZIMY – ZAPUSTY
Okres po świętach powrotu Słońca jest w ten czy inny sposób wciąż czasem prawdziwej zimy. Słońce wraca, lecz mróz zazwyczaj najbardziej dokucza właśnie teraz. I tak trwa aż do półzimia, za które w ludowym kalendarzu uważany był dzień 25 stycznia – świętego Pawła, czyli Krikštai.
Według tradycji chrześcijańskiej dawny prześladowca pierwszych wyznawców Chrystusa, ujrzawszy nagle na drodze objawiającego mu się Jezusa z Nazaretu, staje się gorliwym Jego głosicielem. Motyw nawrócenia jest wyraźny także w ludowej charakterystyce tego święta: znajdujemy tu motyw budzenia się na wiosnę zwierząt przesypiających zimę – jeża, niedźwiedzia, borsuka, różnych robaków. Mówi się, że budzą się, wychodzą z nor i obserwują słońce oraz własny cień. Jeśli cień jest jeszcze długi, wiosna daleko – można przewrócić się na drugi bok i dospać. Jeśli zaś tego dnia jest pochmurno i cienia nie widać – czas wstawać. Wtedy wiosna ma nadejść wcześnie.
Dlatego z pogody 25 stycznia wróżono o drugiej połowie zimy. Przepowiadano też na podstawie wiatru tego dnia:
„Jeśli na świętego Pawła wieje wiatr, rok przyniesie wielkie zamieszania; jeśli jest pochmurno, wielu ludzi umrze; jeśli pogodnie – rok będzie dobry.”
W czasie Krikštai powstrzymywano się od niektórych prac, aby latem uniknąć strat: jeśli będziesz prząść – gąsienice zjedzą wełnę; jeśli będziesz wiózł z lasu drewno – przywieziesz robactwo, które później będzie spadać z sufitu na stół… Z tego właśnie powodu A. Greimas uważa, że przed upowszechnieniem się chrześcijaństwa Krikštai mogły być nazywane „dniem robaków”, „robaczą niedzielą”, lub po prostu „kirmieline”, związaną z kultem węży, który wyznaczał początek nowego okresu w przyrodzie. Tego dnia obowiązywał również zakaz jedzenia ziemniaków, by w danym roku nie robaczywiały. Biorąc pod uwagę, że ziemniaki pojawiły się w Litwie dopiero na początku XIX wieku, widać, że nawet na ten późniejszy ludowy zwyczaj miała wpływ dawna światopoglądowa tradycja. Okres poświątecznego jedzenia mięsa, jak wspomniano, trwa aż do Zapustów – progu coraz wyraźniejszej wiosny. Spożywanie mięsa w ludowym kalendarzu to czas swatów, a jeśli dłuższy – także wesel, gdyż wraz z Zapustami wszystkie zabawy kończą się aż do Wielkanocy. Po Wielkanocy nadchodzi wiosna i zaczyna się czas nowych prac. W okresie mięsnym najważniejszym zajęciem kobiet jest tkanie. Dziewczęta wtedy śpieszą się z tkaniem płótna i przygotowywaniem posagu. Jedna z chłopskich kobiet z okolic Upity tak wspomina:
„Przez cały mięsny czas siedziałam przy krosnach uwiązana: jak usiadłam przy bijaku, tak wstałam dopiero po utkaniu dwóch płócien, dimelisa i čerkasėlisa.
(„Płótna” – to dwa bele tkaniny lnianej, w jednej beli jest kilkanaście metrów; „dimelis” – taka sama bela ręczników z tkaniny domowej; „čerkasėlis” – wełniana tkanina odzieżowa.)
Užgavėnės nie są świętem, lecz wyróżniającym się dniem roku, końcowym akcentem pokolędowych zabaw mięsopustu . Następnego dnia po nich rozpoczyna się Wielki Post. Užgavėnės nie mają stałej daty – zależą od ruchomych Świąt Wielkanocnych, dlatego każdego roku przypadają w innym terminie, między 5 lutego a 7 marca
W ludowych zwyczajach dnia Zapustowego splatają się elementy kultury chrześcijańskiej i przedchrześcijańskiej. Wschodnia i południowo-wschodnia Litwa jeszcze na początku XX wieku swoiście obchodziła trzy ostatnie dni mięsopustu: niedzielę, poniedziałek i wtorek (właściwy dzień Zapustów). Wśród najważniejszych zwyczajów i wierzeń tych dni należy wymienić przepowiadanie pogody wiosennej i wpływanie własnym postępowaniem na pomyślne warunki dla prac polowych, dobry wzrost zbóż, obfity przychówek zwierząt, zdrowie i powodzenie rodziny.
Nawet wczesne Zapusty były uważane za początek wiosny i różnymi działaniami – którym sprzyjał pomysłowy karnawał – starano się przyspieszyć nadejście wiosny, orkę i siewy wiosenne. Zboże, aby wzeszło, potrzebuje ciepła i wilgoci. Dlatego obserwowano pogodę Zapustów:
– jeśli dzień był suchy – wiosna miała być sucha;
– jeśli w Zapusty było wilgotno – wszędzie dobrze miały kiełkować zboża.
Szczególnie ważną rośliną w gospodarce, zwłaszcza przy dawnym naturalnym typie gospodarowania, były lny. W XIX wieku słynęły one na rynkach Rygi, zwłaszcza z Rokiszek, Kupiszek i innych północnych regionów Litwy. Len chłopa zarówno ubierał, jak i żywił. Nic więc dziwnego, że ludowe zwyczaje poświęcały tak wiele uwagi odgadywaniu najlepszych terminów siewu lnu.
Mówiono:
– jeśli poranek Zapustów jest słoneczny – trzeba siać len wczesny;
– jeśli słońce wyjdzie dopiero w południe – siać len późniejszy;
– jeśli dzień jest pochmurny – w danym roku len nie wyrośnie.
Dlaczego? Bo będzie zbyt wilgotno i len w ziemi zgnije.
Wiele zwyczajów Zapustów opierało się na przekonaniu, że określonym zachowaniem można wpłynąć na jakość włókna lnianego, zwłaszcza na jego długość. Dlatego w Zapusty trzeba było „jak najdalej się przejechać”, „pójść w gości” – aby „wydłużyć len”. Jeżdżono więc po wsi, odwiedzano dalekich krewnych. Kobiety choć do sąsiadki szły w odwiedziny. Dziewczęta z Dzukiji zjeżdżały z górek siedząc na deseczce od przęślicy. Konie koniecznie zaprzęgano w sanie, wożono dzieci. W Suwalszczyźnie młode ogiery pierwszy raz zaprzęgano właśnie w Zapusty – wierzono, że wtedy będą zdrowe przez cały rok, a lny wyrosną długie.
W Auksztocie „dla lnu” wożono po wsi „pszczoły” – dziewczęta lub dzieci sadzano do beczki, przykrywano płótnem; udawały one brzęczący ul. Wożący wołali „Wody! Wody!”, a gospodarze czekali z wiadrami i oblewali „pszczoły”, wierząc, że wtedy w lecie pszczoły przyniosą dużo miodu, a Bóg da wystarczająco deszczu posiewom.
W Adutiškis kobiety w Zapusty czesały lniany pęk szczotką z włosia, wierząc, że pola lnu będą czyste, a więc i rwanie będzie łatwiejsze – bo wiadomo, jak ciężko rwać len zachwaszczony. Aby we lnie było mniej chwastów, prano choćby niewielki wsad bielizny – jeśli bielizna wyjdzie czysta, lniane włókno także będzie jasne. W Zapusty przędzenie było już jakby zakończone, zaczynało się tkanie. Jednak dziewczęta z Duset uważały, że trzeba choć chwilę tego dnia poprzędzać – aby szybciej znaleźć swatów.
Na Suwalszczyźnie panowała niepisana zasada: przed Zapustami trzeba było uprząść wszystkie nici potrzebne do tkania – aby w izbie na ten dzień nie pozostał już żaden pęk lnu, pakuł ani wełny. Kołowrotek należało schować na strych, bo jeśli „dziad Zapustowy” znajdzie nieuprzędzoną kądziel, „nakruszy” ją. W istocie – wiosna już blisko, nie czas na przędzenie. Czas tkać, bielić płótna, rozwieszać je na łąkach, przypinać kołkami, by wiatr nie porwał.
Stąd szeroko znany przesąd, że tkaniny utkane z przędzy przędzionej w Zapusty będą rdzewieć, myszy będą je ciąć, mięso będzie robaczywiało, kury rozgrzebią ogrody, a wiatr latem zerwie dach. Wszystkie te wyobrażenia oparte są na magii podobieństwa, lecz często pełniły funkcję ludowej pedagogiki: skoro nie da się inaczej przekonać człowieka, trzeba go postraszyć możliwą szkodą – wtedy będzie się zachowywał tak, jak powszechnie uważano za właściwe. Wiele zakazów wynikało po prostu z wiary, że określone działania wywołują określone skutki. W Zapusty nie cerowano ubrań, by nowo narodzone jagnięta nie były „pstro łatane”. Nie skręcano powrozów, nie mielono żarnami, aby latem nie było wichur i burz, by wiatr nie pozrywał dachów. Nie czesano włosów, by kury nie rozgrzebywały grządek. Nie szyto igłą, aby latem mięso nie robaczywiało – igła kojarzyła się w wyobraźni ludowej z robakiem.
Wierzono, że przydeptując czapką ziemię podczas Zapustów, sprawi się, że borowiki będą rosły „jak czapki” – zwyczaj ten był znany jedynie w okolicach bogatych w grzyby.
Miejscami gospodarze w Zapusty kropili wodą ule, wierząc, że latem będą pszczoły.
Gospodyni, która wczesnym rankiem tego dnia rozpalała piec, wierzyła, że dzięki temu wcześniej niż sąsiadki upora się w tym roku z pracami polowymi, zwłaszcza z ogrodem i żniwami. Wierzono też, że jeśli przez cały rok będzie się nosić przy sobie zawiązany w chusteczce kawałek jedzenia z zapustnej uczty, kury będą dobrze się niosły, a czarownice nie zaszkodzą. W tym przypadku ujawnia się wiara w cudowną moc resztek zapustnej (podobnie jak i wigilijnej) wieczerzy. Na przykład ludzie z okolic Tverečiaus wierzyli, że „choćby trochę mięsa zostawić, myszy nie będą podgryzały ubrań”. W innych miejscach Litwy uważano, że jeśli resztkami tłuszczu z zapustnych potraw posmaruje się lemiesz pługa przed pierwszą wiosenną orką, w zaoranej ziemi nie będą wyrastać osty. Jeżeli takim tłuszczem natrzesz nogi i ręce i nie zmyjesz go aż do poranka Popielcowej Środy, w tym roku nie ukąsi cię żmija. Głównym tłuszczem używanym przez Litwinów do jedzenia był smalec wieprzowy i słonina, a świnia była niegdyś zwierzęciem ofiarnym, symbolem urodzaju i dobrych plonów. Z drugiej strony mitologia świadczy o bliskim związku świni ze światem zmarłych, a więc i z pomocą udzielaną żywym. Zatem smarowanie lemiesza mogło być przekształconą formą starodawnej ofiary dla ziemi.
Szczególną uwagę zwracano w czasie Zapustów na syte jedzenie. Sytność miała zapewnić dobre plony i pomyślność roku. Gospodynie z okolic Święcian przez wszystkie trzy dni Zapustów – niedzielę, poniedziałek i wtorek – gotowały tłustą „rosolienę” z zakwasu żytniego lub kwasu buraczanego, aby popijać ją do obficie jedzonych naleśników, co miało zapewnić dobry urodzaj warzyw. Mieszkańcy Tverečiaus w niedzielę jedli mięso trzykrotnie, w poniedziałek sześciokrotnie, a we wtorek – dwanaście razy. W okolicach Święcian – sześć razy w niedzielę, osiem w poniedziałek, a we wtorek, jak wszędzie, dwanaście. Każdy posiłek należało zjeść do syta – „będziesz syty i tłusty przez cały rok”. W całej Litwie liczba posiłków we wtorek zapustny była ściśle określona: w niektórych miejscach jedzono siedem razy, w innych dziewięć, ale najczęściej dwanaście. Widzimy tu echo archaicznego kalendarza księżycowego, zanim utrwalił się słoneczny kalendarz dwunastu miesięcy. Potrawy rytualne na Zapusty w całej Litwie to wieprzowina i naleśniki, a później również pączki. Według niektórych badaczy naleśniki jako potrawa obrzędowa wiążą się z wiarą w zamkniętą przestrzeń niedostępną złym siłom, według innych – z ideą odradzającego się Słońca. Ostatnim daniem w Tverečius była jajecznica, co zapewne wiąże się z jajem jako symbolem płodności i życia ukrytego, czego kontynuację znajdujemy w zwyczajach wiosennych świąt, gdzie jajko staje się najważniejszą potrawą rytualną. W późniejszych czasach zwyczaj ten tłumaczono już praktycznie – „żeby kury dobrze się niosły”.
Ostatnia wieczerza Zapustów była właściwie rytualna: był to jakby ostatni posiłek kończący zimę i rozpoczynający wiosnę. Jej rytualność przejawia się w związku tego posiłku z oddawaniem czci przodkom. Na przykład w okolicach Šeduva i Tverečius po kolacji zapustnej ojciec rodziny uroczyście mówił: „Niech to będzie na chwałę Bogu za wszystkie dusze cierpiące w czyśćcu. My się dziś najemy do syta – niech i nasze biedy oraz nieszczęścia ustaną!”. A więc ten rytualny posiłek – „užsigavėjimas” – był rozumiany jako kontakt rodziny ze swoimi zmarłymi i powierzenie się ich opiece. Z Zapustami łączą się też wróżby matrymonialne podobne do tych z Wigilii. Dziewczęta z okolic Merecza po kolacji trzy razy obchodziły chatę dookoła, a potem nasłuchiwały, z której strony szczekają psy. Uważały, że jeśli od wschodu – swaci przyjadą zaraz po Wielkanocy, jeśli z innej strony – to nie kawaler, lecz wdowiec. W całej wschodniej Litwie był zwyczaj wychodzić na dwór, potrząsać ogryzionymi kośćmi i słuchać psiego szczekania, aby przepowiedzieć sobie swatów. Podobnie jak w Wigilię liczono sztachety płotu lub przyniesione patyki – parzysta liczba oznaczała narzeczonego, nieparzysta – brak.
Najważniejsze jednak były pochody przebierańców po zagrodach, improwizacje, pieśni, muzyka, tańce, śmiech i częstowanie naleśnikami. M. Valančius w „Palangos Juze” pisze: „We wtorek od samego rana zaczęliśmy się bawić. Piękna Svilienė upiekła naleśniki, jedliśmy, potem dała kaszę i też ją zjedliśmy. Po jedzeniu grałem na skrzypcach. <…> Wnet, jakby poczuwszy, zebrała się gromada tańczącej młodzieży. <…> Wieczorem, kiedy psy zaczęły mocno szczekać, zobaczyliśmy grupę młodzieńców z dziećmi wiozących Marzannę. Kto tylko zbliżył się do Marzanny, dostawał batem po boku. Wyszliśmy przywitać takich gości. Svilas poczęstował przewodników Marzanny i wypuścił. Gdy odjechali, przybyła koza z wielkimi rogami, a razem z nią śmierć, ubrana w wywrócone futro, z włosami z lnu, z przykrytą pyskiem skórą, z otworami na oczy, z brodą z końskiego ogona, nozdrzami z wieprzowych szczecin, przyklejonymi smołą i długim ogonem z liny. Kiedy kręciły się po izbie, żuraw wsadził swój długi dziób…”. Śmiech zapustnych przebierańców bywał często grubiański, łączący ludowy komizm z magicznym działaniem dla zwiększenia urodzaju i płodności. W ich strojach, zachowaniu, improwizowanych scenkach – bardzo często „zalotów” czy „ślubów” – ujawniają się cechy ludowej twórczości dramatycznej: spostrzegawczość, krytyka niedogodności życia codziennego, dążenie do dobra i jego zwycięstwo. Już w najstarszych wzmiankach o zapustnych przebierańcach – w informacji kartuzjańskiego mnicha Henryka Beringera z 1428 roku dla wielkiego mistrza krzyżackiego Pawła Rusdorfa – skarżono się, że „podczas wesel i Zapustów żony zacnych ludzi przebierają się w męskie stroje podobne do płaszczy giselów, tańczą diabelskie tańce…”. A więc mowa o przebierańcach i o zwyczaju, że kobiety przebierały się za mężczyzn, a mężczyźni za kobiety. Komizmu dodaje fakt, że zachowanie takich przebierańców odbiegało od naturalnego.
Na początku XIX w. żmudzki kaznodzieja i botanik Jurgis Pabrėža twierdzi, że na karnawał przebiera się w różne mityczne postacie, zwierzęta oraz ówczesne typy społeczne. Jak wspomniano, to samo poświadcza i M. Valančius. L. Jucevičius w pierwszej połowie XIX w. wśród innych świąt opisał również Zapusty:
„W Zapusty odbywają się zabawy podobne do miejskich bali maskowych, podczas których przebierają się najczęściej za Żydów, Niemców, Cyganów i żołnierzy. Każdy stara się być dowcipny zgodnie ze swoją rolą. Cała gromada chodzi od domu do domu”.
Tacy „zapustni Żydzi” byli szczególnie charakterystyczni i popularni na Żmudzi. Nie było w tych postaciach nic obraźliwego – jedynie łagodna kpina z dobrze znanych wsi drobnych handlarzy, z ich specyficznego zachowania i „makaroniarskiej” mowy. Lud parodiował ich, wyrażając w tych parodiach swoje zdolności artystyczne. Takie grupy przebierańców tworzyli żywiołowi wiejscy chłopi, odziani w kożuchy obrócone włosiem na zewnątrz, przepasani powrozem, z maskami na twarzach wystruganymi z drewna lub wykonanymi z kory brzozowej, owczej skóry bądź grubego papieru — z garbatymi nosami, rzadkimi zębami, bujnymi lnianymi brodami i wąsami. W ręku trzymali bat, a towarzyszyły im „żony”, nazywane zwykle „Sore”, „dzieci” oraz „zwierzęta” — koza, koń, niedźwiedź, żuraw itp. Te „zwierzęta” również odgrywali przebierańcy.
„Żydzi” oferowali różne „towary”: „šeškeny”, „meškeny”, „gyvircy”, „dvyndrekis” i inne. Zapytani, mówili, że przybyli z „Nugnibto” (Egiptu — A. V.) kraju, ich imię jak żerdź, a nazwisko jak stodoła. Najczęściej szukali do kupienia dziewczyn, które nie zdążyły wyjść za mąż przed Zapustami i które nazywali „bergždininkės” — „niepłodne”. Podczas targowania i hałasowania kłócili się między sobą, „koza” kopała „Sorę” w dzieżę, rozlewała „mleko”, czym chlapała wszystkich widzów. Potem „Żydzi” znów się godzili, całowali, próbowali „pocałować” również dziewczęta – widzki. Te kryły się po kątach, bo przebierańcy byli wysmarowani sadzą i przy „całowaniu” brudzili oraz dźgali szpilkami przymocowanymi do masek przy nosie. Tak „szałem ogarnięci”, odgrywali swoje role, rozweselali wszystkich, zostali poczęstowani blinami i ruszali dalej — do kolejnej zagrody.
Charakterystycznym elementem żmudzkiego karnawału było również wożenie postaci kobiecej – Morė. Była to ogromna kukła odziana w podniszczone kobiece ubrania, osadzona na obracającym się kole przymocowanym do jednej z płóz sań. Gdy płoza była ciągnięta, Morė „kłapiała” z boku na bok i machała „rękami” zrobionymi ze spragil. Morę również prowadził tłum przebierańców. Wchodzili do komór, próbowali coś zabawnego ukraść, a potem „sprzedawali” to gospodarzom. Szalejąc i częstując się, morininkai odwiedzali wszystkie zagrody, czasem objeżdżali też sąsiednie wioski. Wreszcie wieczorem wyciągali Morę (marzannę) za wieś i palili. W okolicach Rosień Mora była nazywana Kotrė. We wschodniej Auksztocie podobnie wożono Gavėnas. Tak opisuje tę kukłę E. Dulaitienė z Kupiškėnai:
„Gavėnas to zapustne straszydło przygotowywane przez podrostków. Z dużej wiązki słomy robią postać, ubierają ją w opończę, twarz czynią straszną. Sadza się ją na sanie albo mocuje na kole przytwierdzonym do sań. Ręce Gavėnas to cepy. Podrostkowie wożą Gavėnas wzdłuż wsi.”
Autorka w książce „Kupiškėnų senovė” opisuje jeszcze więcej zapustnych postaci auksztockiego karnawału: „żurawia”, „kozę”, „kobyłę”. Warto zauważyć, że do ich stroju bardzo pomysłowo wykorzystywano najprostsze przedmioty z otoczenia chłopa, narzędzia pracy i zużyte ubrania. Popularną w całej Litwie postacią była śmierć — „giltinė” lub „smertis”. Człowiek owijał się białym płótnem, do ust wkładał z ziemniaka lub rzepy wycięty ruszt — rzadkie „zęby”, przez ramię przewieszał kosę, w ręku niósł ostrzałkę. Ta postać cicho zbliżała się do „ofiary”, próbując ją „podciąć kosą”, czasem syczała przez „zęby”: „Oddaj duszę!”. Oczywiście „dusza” zawsze uciekała, a śmierć szukała następnej.
W środkowej Litwie popularne były grupy „żebraków”. Oprócz przebierańców za „żebraków” i „żebraczki” pojawiał się też „anioł”, „diabeł”, „śmierć”. Parodiowano „żebracze wesele”, ich śpiewy i inne zwyczaje. Wystawiano również sztukę o kawalerze Sidarasie, który ciągle szuka żony, ale coś mu zawsze przeszkadza i pozostaje nieżonaty.
Po szaleństwach karnawału przebierańcy zdejmowali łachy, a Morė (marzanna) musiała zostać spalona. Badacze są zdania, że palenie Morės oznaczało niszczenie zimowych nieszczęść i symboliczne życzenie dobrego plonu.
Użycie w karnawale hybrydy koła i sań symbolizować miało styk zimy i wiosny, obecność „zwierzęcych” masek (kauke) — elementy magii płodności, a spalanie Morės czy Gavėnas — zakończenie cyklu zimowego. Duża ilość erotycznych akcentów w karnawałowych improwizacjach wskazuje, że w pogańskiej kulturze litewskiej karnawał końca zimy (trwający w istocie przez cały okres bożonarodzeniowy) miał na celu magiczne pobudzanie sił natury, wegetacji, „pomoc” ziemi w wydaniu plonów i w rozpoczęciu nowego cyklu prac rolniczych.
Przed rozpoczęciem prac wiosennych należało jednak wyciszyć się. Temu służył okres powagi — Wielki Post. Jego początek wyznaczał ważny zwyczaj — Pelenija. Pelenija, Pelenė, Papelinė, Dzień Popielcowy (Papielčius) — dzień po Zapustach. Kościół od dawna ustanowił ten dzień. Kościół nakazywał wówczas zachowywać ścisły post, podobny do tego w Wigilię. Nazwa tego dnia wywodzi się od święconego tego dnia popiołu, którym posypywano włosy na znak, że człowiek jest prochem i po śmierci znów w proch się obróci. Jednym słowem – popiół symbolizował przemijalność życia. Dlatego też w zwyczajach ludowych pojawiają się święcone popioły, a w ogóle całemu okresowi zimowych świąt towarzyszyły przesądy i zakazy związane z zapewnieniem powodzenia w pracach wiosennych i letnich.
Mieszkańcy Adutiškis wierzyli, że latem ziemniaki zgniją, jeśli w Dzień Popielcowy będzie padał deszcz lub śnieg. Tego dnia, zmęczeni poprzedzającymi zapustami, ludzie spali dłużej – jak mówią Kupiszkianie: „aż do świtu”. Jedzono chudą kaszę albo całkowicie poszczono. Wierzono, że jeśli tego dnia nic się nie zje, to na wiosnę znajdzie się gniazdo kaczki z jajkami. Pamiętając, że dawniej rodzina dostawała jajka tylko na Wielkanoc, Zielone Świątki, a niekiedy na Jurje – a w innym czasie ten pokarm dawano jedynie chorym – łatwo zrozumieć, że spróbowanie jaj dzikich ptaków było marzeniem każdego pastuszka. Aby to marzenie się spełniło, nie było trudno hartować swoją wolę. Mówiono, że postu Popielcowego się nie złamie, jeśli nawet zje się mięso, ale tylko to, które pozostało między zębami po Zapustach… Stąd pochodzi wiele opowieści o spryciarzach, którzy celowo wieczorem zagryzali kawałek słoniny, sądząc, że utrzyma się on między zębami do rana, ale nie utrzymawszy, krztusili się nim nocą i umierali…
Istniał zwyczaj, by rankiem w Dzień Popielcowy dokładnie wyszorować i wymyć wszystkie stoły, garnki, naczynia, łyżki – tak, by nie pozostało nawet zapachu tłuszczu. Mężczyźni lubili tego dnia pojechać do miasteczka po święcony popiół, a potem nim posypywać domowników. Najchętniej jednak zachodzili do karczmy „umyć zęby”. Nie tylko popiołu, ale i śledzia oraz odrobiny wódki przynosili domownikom „do umycia zębów”. Zwyczaj ten znany był szczególnie we wschodniej Litwie.
Jeszcze w drugiej połowie XIX w., choć Popielec nie był świętem kościelnym i można było pracować w domu, kobiety nie przędły, nie szyły, nie prały w stępie, wierząc, że jeśli będą to robić, latem mięso pokryją robaki, woły zaprzęgowe będą się ślinić; nie wylewano na klepisko wody, bo obawiano się, że zalęgną się pchły; nie pieczono chleba, by latem nie pleśniał. Święconego popiołu zostawiano do posypywania rosnących kapust, aby nie atakowały ich gąsienice.
L. Jucevičius pisze, że w pierwszej połowie XIX w. istniał zwyczaj, by w Dzień Popielcowy niepostrzeżenie komuś przypiąć do ubrania woreczek z popiołem albo kości nawleczone na nitkę – na przypomnienie, że czas objadania się mięsem minął, zaczyna się post. Ten sam autor pisze, że tego dnia wożono od chaty do chaty straszydło ubrane po kobiecemu, z wieńcem z gałązek świerkowych na głowie i cepami w rękach. Zwyczaj ten nazywano „odwiedzinami Baby Kuniškė”. Najprawdopodobniej była to wspomniana wcześniej Morė (marzanna). Widać, że w niektórych miejscach dawniej objeżdżano ją po zagrodach jeszcze i w środę po Zapustach, czyli w Popielec. Tym bardziej że istnieją późniejsze świadectwa, iż w Dzień Popielcowy po wsiach nadal chodzili „blukvilkiai”, właśnie pod pretekstem „mycia zębów”.
Krajoznawca J. Šliavas, opisując zwyczaje okolic Zeimelis, stwierdza: „Po wsi mężczyźni ciągnęli na linie drewniany klocek (bluk). Tam, gdzie była szansa na piwo, zatrzymywali się i dostawali coś do picia. Gdy kończyli obchód, porzucali bluka”. Ten sam autor świadczy, że w Popielec dziewczęta jeździły po wsi, krzycząc: „Wody, wody!”. Wracające tą samą drogą starano się oblać wodą – w każdym gospodarstwie przygotowywano do tego wiadra. Jednak oblać dziewczęta było trudno – miały bowiem torbę popiołu i sypały nim polewającym w oczy. W tych zwyczajach wyraźnie widać bardzo bliski związek z wcześniejszą, omówioną już magią pobudzania urodzaju z okresu zimowego przesilenia i powrotu słońca. Z drugiej zaś strony podkreślana jest tu symbolika chrześcijańska. Nie mniej wyraźnie jest ona widoczna w postaciach kupiszkiańskich Kanapinsko i Lašininsko – jeden chudy, drugi tłusty. W Popielec, w odpowiednich maskach, odgrywali oni wioskę walkę między mięsożercą a postnikiem. Choć Kanapinskas wyglądał na wychudzonego od postu, zawsze pokonywał ociekającego tłuszczem Lašininskasa.
A więc Popielec kończy obrzędowe odwiedzanie sąsiadów, które w dawnych czasach miało na początku nowych prac gospodarskich – zbiegających się z powrotem słońca, wydłużaniem się dnia i zwycięstwem światła – przekazać za pomocą magicznej mocy słowa (kolęd) życzenia pomyślnego wykonania wiosennych prac, błogosławieństwa natury dla wzrostu i dojrzewania zbóż oraz dla rozrostu zdrowego i licznego bydła. Tak więc Zapusty i Popielec wieńczą cykl zwyczajów i obrzędów zimowych.
wtorek, 14 czerwca 2016
Urywek z "Witoloraudy" KRASZEWSKIEGO - Egle, królowa węży...
Ze szczególną uwagą Litwinów spotkała się trylogia poetycka KRASZEWSKIEGO „Anafielas” (1840 – 1845), zwłaszcza jej pierwsza część „Witolorauda” - będąca próbą stworzenia litewskiego eposu mitologicznego. Fragment „Witoloraudy pt. „Žalčio motė” (Matka wężów) przełożyła w 1858 roku Karolina PRANIAUSKAITĖ (Proniewska), całą zaś „Witoloraudę” - Andrius VIŠTELIS (1881 – 1882), a w okresie późniejszym Faustas KIRŠA i Povilas GAUČYS. W literaturze polskiej dzieło to zostało wkrótce zapomniane, natomiast litewski przekład pozostał utworem poczytnym i lubianym...To dzięki Karolinie Annie PRONIEWSKIEJ została udostępniona szerokiemu społeczeństwu litewskiemu bajka ludowa o Egle, królowej wężów, w nowej formie nadanej bajce przez Józefa Ignacego KRASZEWSKIEGO. Motywy tej baśni zawarł Antoni BARANOWSKI z swoim poemacie "Borek oniksztyński"...
Jest to bardzo popularna bajka, także motyw poetycki (Żemaite...) w kulturze litewskiej, także często pielęgnowany w bajkach dla dzieci... Zamieszczony tutaj urywek w całości odtwarza ten mit.
Jest to bardzo popularna bajka, także motyw poetycki (Żemaite...) w kulturze litewskiej, także często pielęgnowany w bajkach dla dzieci... Zamieszczony tutaj urywek w całości odtwarza ten mit.
Wąż wodny (Natrix natrix) po litewsku zwany żaltysem
Żaltisowa żona
Poszła Egłe z siostrami o wieczornéj porze
Kąpać się niedaleko od sioła w jeziorze.
Biegły w rozmowach wieczorne godziny,
Tyle tam siostry do mówienia miały.
Już Menes świecił, kiedy trzy dziewczyny
Do swoich koszul wracały.
Lecz Egłe, krzycząc, na drugie zawoła:
— Patrzajcie, siostry! dziwna rzecz się stała;
Koszula moja leżała na trawie,
Teraz wąż siedzi w rękawie.
Jak go wypędzić? co na siebie włożę?
Któż mi da radę? kto mi tu pomoże?
Starsza mówiła: — Kijem go zabiję. —
Młodsza mówiła: — Wystraszę kamieniem. —
Lecz wszystkie stały, wyciągały szyje,
I nic nie śmiejąc, patrzały ze drżeniem.
A wąż, co w rękawie siedział,
Tak, sycząc, Egle powiedział:
— Wyjdę sam, jeśli dasz słowo,
Że zostaniesz moją żoną. —
Przestraszona taką mową,
Egłe kryje twarz spłonioną.
— Ach! ach! czyż to być może?
Na cóż żartować ze mnie?
Wyjdź! tak zimno na dworze,
Wyjdź! niech koszulę włożę,
I nie męcz mnie daremnie. —
A wąż, potrząsając głową,
Powtarzał wciąż jednakowo:
— Daj mi słowo, daj mi słowo!! —
Przysięga— Proś sobie ojca, matki.
Oni myślą o mężu.
Mnie czas wracać do chatki.
Wynijdź z rękawa, wężu! —
A wąż, potrząsając głową,
Mówił ciągle jednakowo:
— Daj mi słowo, daj mi słowo! —
Aż Egłe płakać zaczęła.
Starsza jéj szepce do ucha:
— Daj mi słowo, on usłucha.
Ty, byleś koszulę wzięła.
Cóż ci przyrzec mu zaszkodzi? —
Egłe się niby uśmiecha[164],
— Będę twoją! — rzekła z cicha,
A wąż z rękawa wychodzi.
Ledwie wrócili do chaty,
Krzyk na siele[165], krzyk na dwone:
— Jadą swaty! jadą swaty! —
Egłe kryje się w komorze.
Trzech wężów na necce jedzie
Z podniesioną w górę głową,
I jeden starszy na przedzie
Z taką występuje mową:
— Żaltis o swoję prosi narzeczoną.
Dała słowo, jest mu żoną.
Stu nas świadków to słyszało.
Pobłogosławcie rodzice
I oddajcie nam dziewicę,
Bo co się stało, to stało. —
A ojciec z matką płakali w komorze.
— Biedna Egłe dała słowo,
Ale czyliż to być może,
By była żoną wężową?
Nie! — I biegną do sąsiady.
— Ragutieno! daj nam rady,
Co począć z temi swatami? —
Stara w głowę się skrobała
I taką im radę dała.
1410
Podstęp— Byle co węża omami.
Zamiast córki, gęś im dajcie,
I co prędzéj wyprawiajcie. —
Jak kazała, tak zrobili.
Swaty w neckę gęś wsadzili,
Dziękowali i sykali,
Wsiedli i pojechali.
Jechali aż w koniec sioła,
I sioło przejechali,
I ciągnęliby daléj,
Aż kukułka im woła:
— Kuku! kuku! kuku!
Co to się wam stało?
Wzięliście gęś białą!
Kochanka wężowa
W komorze się chowa.
Boją się rodzice
Oddać wam dziewicę.
Lecz dłużéj nie schronią.
Wróćcie, swaty, po nią.
Kuku! kuku! kuku! —
Jak jechali, wrócili,
I stanęli przed chatą,
Z gniewem gęś wyrzucili.
— My jechali nie na to!
Ale po narzeczoną,
Po Żaltisową żonę.
Błogosławcie rodzice,
A oddajcie dziewicę. —
Znów rodzice w rospaczy.
— Radź, sąsiadko, inaczéj. —
Ona w głowę się skrobie.
— Gęś, to trochę za mała,
Owca by oszukała.
Niech z owcą jadą sobie. —
Rodzice owcę dali.
Oni siedli, jechali,
Jechali w koniec sioła,
I sioło przejechali,
I ciągnęliby daléj,
Aż kukułka znów woła:
— Kuku! kuku! kuku!
Co to się im stało?
Wzięli owcę białą!
Kochanka wężowa
W komorze się chowa.
Nic chcieli rodzice
Oddać wam dziewicę.
Lecz już jéj nie schronią.
Wracajcie się po nią.
Kuku! kuku! kuku!
Znów powrócili swaty,
Pojechali do chaty,
Córki gwałtem żądają,
I siedzą i czekają.
A rodzice w rospaczy —
— Radź, sąsiadko, inaczéj. —
Ona w głowę się skrobie.
— Kiedy owca za mała,
Oszuka krowa biała.
Niechaj z nią jadą sobie. —
Rodzie krowę dali,
Oni siedli, jechali,
Jechali w koniec sioła,
I ciągnęliby daléj,
Aż Gieguze znów woła:
— Kuku! kuku! kuku!
A cóż się im stało?
Wzięli krowę białą!
Kochanka wężowa
W komorze się chowa.
Dłużéj jéj nie schronią.
Powracajcie po nią.
Kuku! kuku! kuku!
Z szumem, krzykiem i zwadą
Nazad swaty znów jadą,
Krowę białą odwożą
I rodzicóm tak grożą:
— Tak zwodzić się nie godzi!
Źle, kto Żaltisa zwodzi! —
Znów rodzice w rospaczy —
— Radź, sąsiadko, inaczéj. —
Ona w głowę się skrobie.
— Jak tu zrobić, poradzić?
Starszą córkę im wsadzić.
Z nią pojadą już sobie. —
Rodzice córkę dali.
Swaty siedli, jechali,
Jechali w koniec sioła,
I sioło przejechali,
I ciągnęliby daléj,
Aż Gieguze znów woła:
— Kuku! kuku! kuku!
Znów nas oszukano.
Starszą córkę dano.
Kochanka wężowa
W komorze się chowa.
Rodzice ją chronią.
Wróćcie jeszcze po nią.
Kuku! kuku! kuku! —
Z hałasem jadą swaty,
Powracają do chaty,
Starszą córkę rzucili
I rodzicóm grozili:
Swaty, Szantaż— Ej rodzice! rodzice!
Oddajcie nam dziewicę,
Bo jakeśmy wężami,
Źle daléj będzie z wami!
Ługi woda zapławi,
Statek wilk wam podławi,
Chatę burza rozwali,
Zboże susza wypali.
Ej! oddajcie nam naszą! —
Gdy tak grożą i straszą,
Ojciec, matka płakali;
I długo jeszcze radzą:
Czy dadzą, czy nie dadzą?
Aż nareście oddali.
Swaty w neckę wsadzili,
Siedli i pojechali;
Ale już nie wrócili:
Bo kukułka spotkała
I tak do nich śpiewała:
— Kuku! kuku! kuku!
Śpieszcie, swaty, bo pora,
Śpieszcie się do jeziora.
Mąż wygląda z daleka.
Narzeczonéj swéj czeka.
Kuku! —
A Egłe we łzach cała
Na jezioro patrzała.
I już blizko topieli,
I już swaty stanęli.
A Żaltis na nią czeka;
Lecz nie wąż to szkaradny,
Ale młody i ładny
Bóg wód w ciele człowieka.
Kiedy Gadintoj od pracy odrywa,
Próżno Sargietoj przeszkadza jéj, prosi,
Próżno popsutą pokazuje przędzę.
Jak gdyby głuche, na powieść zdradliwą
I uszy mają i uwagę całą.
Ledwie skończyła, nim ręce podniosły,
Ona je znowu odrywać zaczyna.
— A wiécie — rzecze — co się potém stało?
Słuchajcie tylko, zaraz się dowiécie.
Wszak będzie jeszcze dość czasu do pracy —
Xiężyc wysoko, dzień jeszcze daleko.
Bracia Żaltisowéj żony
Pięć lat potém upływa,
Jak Egłe już szczęśliwa,
I Żaltis jéj, pod wodą
Roskoszne życie wiodą.
Pięć lat i pięć upływa,
Nie tak Egłe szczęśliwa;
Bo choć dzieci ma troje,
Choć na niczém nie zbywa,
Lecz wspomni sioło swoje,
Żal jéj za rodzicami,
I zalewa się łzami.
Wszystko miała,
Co chciała;
Ale kiedy już komu
Tęskno do swych, do domu,
Nic nie syci, nie poi,
Dom a dom w oczach stoi.
I biednéj Egle było,
Choć w dostatku, niemiło.
Prosiła męża co dnia,
I co dzień odpowiadał:
— Idź przyszłego tygodnia. —
Tak lat kilka odkładał.
Czas na prośbach upływa.
Egłe, mniéj już szczęśliwa,
Męża prosi i nudzi.
— Puść-bo mnie w odwiedziny
Do swoich, do rodziny,
Puść mnie na świat do ludzi.
Ja cię tu nie porzucę,
Za dzień, u dwa powrócę. —
Mąż nie mógł wstrzymać daléj,
Dał się wreście uprosić;
Lecz wprzódy kazał znosić
Trzewiki kute z stali.
Krugis je z Budrajcami
Ogromnemi młotami
Na jéj nóżki zrobili.
Wzięła, myśli; po chwili
Na ogień je rzuciła,
Na żużel przepaliła.
Pochodziła dzień cały —
Trzewiki popadały.
— Ot, trzewików już nié ma!
Teraz nic mnie nie wstrzyma.
Gotowam już do drogi —
Egłe do męża rzekła —
Teraz tylko piérogi
Dziś jeszcze będę piekła. —
On cóś czoło zachmurzył,
I rzekł żonie: — Myśl o tém:
Wszystkiem cebry ponurzył;
Nośże wodę rzeszotem.
A nie spiekłszy piéroga,
Za nic i twoja droga. —
Egłe łamała głowę,
Rozczynę zamieniła,
Rzeszoto oblepiła,
Wody niém nanosiła,
I piérogi gotowe.
Żallis żegnał ze łzami,
Całował dzieci swoje,
Wyprawił wszystko troje,
I rzekł: — Gdy wróci z sioła
I stanie nad wodami,
Wprzód mnie żona zawoła
Trzykroć temi słowami:
— Mężu mój! mężu! żona ciebie czeka!
Jeżeliś żywy, wynijdź z pianą z mléka;
Jeżeli ciebie na świecie już nié ma,
Krwią się objaw przed oczyma. —
Co tam było witania!
Jaka radość na siele!
Jak ciekawe pytania!
Jakie różne! jak wiele!
Jak witali wężową
Od dawna opłakaną,
I jak każde jéj słowo
Z ust do ust podawano!
Tak jéj trzy dni przebyło.
Nie myśli o powrocie.
Oj! po długiéj tęsknocie,
Swoich ujrzeć tak miło!
— Jeszcze trzy dni — prosili —
Trzy dni zostań w gościnie.
Dawno z tobą nie byli.
Nim przyjdziesz, długo minie. —
I została wężowa.
Bracia wieczór jechali
Na nocleg w głuchy las,
Chłopca jéj namawiali:
— Jedź z nami, zbudzisz nas. —
Pojechał starszy z niemi.
Gdzieś daleko, w dolinie,
Pokładli się na ziemi
I ogień rozłożyli,
I z chłopcem się pieścili;
A jeść dając chłopczynie,
Zadawali pytania:
— Kiedy wrócicie z sioła
Do waszego mieszkania,
Jak tam matka zawoła,
Żeby ojciec otworzył? —
A chłopce ręce złożył,
I potrząsając głową,
Powtarzał im to słowo:
— Ja nic nie wiém, wujowie!
Matka wié, matka powié. —
Potém prosić zaczęli,
Naokoło stanęli.
— Ty musisz, chłopcze, wiedzieć,
A nie chcesz nam powiedzieć;
Tylko nie żartuj z nami,
Do wysieczem rózgami. —
On wciąż mówił: — Wujowie!
Matka wié, ona powié. —
Dziesięć mioteł nacięto
I chłopca bić zaczęto.
Chłopiec płakał — Wujowie!
Niechaj matka wam powié. —
I na próżno go zbili.
A gdy z rana wrócili,
Egłe pytała syna:
— Co to oczy czérwone? —
— Smolna była łuczyna,
Wiatr dym pędził w tę stronę. —
Bracia wzięli młódszego.
Zbili znowu na próżno.
Nie powiedział im tego,
Jak ojca wyzwać możno.
Potém wzięli dziewczynę,
I zawieźli w dolinę,
Prosili i pytali.
Długo, długo milczała;
Lecz rózgi pokazali,
I ze strachu wydała.
Bracia śpieszyli skoro
Za sioło nad jezioro,
Kosy z sobą pobrali,
I stanąwszy, wołali:
— Mężu mój! mężu! żona ciebie czeka.
Jeżeliś żywy, wynijdź pianą z mléka;
Kiedy cię na świecie nié ma.
Krwią się objaw przed oczyma. —
Prysły ciche wód łożyska,
Mléczną pokryły się pianą,
A z piany Żaltis wytryska,
Powitać żonę kochaną;
I już na brzeg się toczy,
Z brzegu sunie się daléj.
Wtém go młodzież oskoczy,
I w sztuki rozsiekali.
Minął w gościach dzień trzeci.
Egłe, zabrawszy dzieci,
Tęskna wraca do męża.
Już ujrzała jezioro.
Pośpiesza z dziećmi skoro,
Staje i woła węża.
Pękły ciche wód łożyska;
Lecz krew na falach połyska,
A głos wychodzący z fali
Woła do niéj raz ostatni:
— Tę krew masz z ręki bratniéj.
Bracia mnie rozsiekali. —
Egłe słupem stanęła,
Z oczyma łez pełnemi.
— Cóż ja pocznę? — krzyknęła —
Z sobą, z dziećmi mojemi?
Powrócęż żyć z zbójcami?
Bracia, zbójcy mężowi,
Wyśmieją płacz mój wdowi.
Gdzież ja pójdę ze łzami?
Ach! lepiéj by nam było
Spać pod jedną mogiłą,
Lub wrosnąć z dziećmi memi
Na wieki do téj ziemi. —
Ledwie rzekła te słowa,
Stała jodłą wężowa,
Z gałęźmi spuszczonemi,
Jak ręce załamane.
Przy niéj dzieci spłakane
Bogi w drzewa zmieniły:
Starszy dębem się staje,
I zawsze pełen siły,
Wiatróm się nie podaje;
Młódszy w korze jesiona
Rozpościera ramiona;
A mdłe ciałko dziewczyny
Drży listkami osiny.
Źródła:
* "Witolorauda" JIK
* Antanas BARANUSKAS "Dworek oniksztyński"
* www
* © zdjęcia własne (Nienawiszcz)
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)



