Popularne posty

piątek, 26 września 2014

Mistras TOWIAŃSKI...


                                       
                                         Spacerując przedwojenną ulicą Adama Mickiewicza (Gedymino Prospektas), już kilka lat temu wypatrzyłem mały teatr. Zawsze lubię zatrzymać się w tym miejscu. O ile się nie mylę, to budynek ten jest w jakiś magiczny sposób związany z Radiem Wileńskim, w którym pracował m.in. Czesław MIŁOSZ. Wnoszę tak z tego względu, że z boku, w przejściu na podwórze za szkłem, można dziś zobaczyć dawne zdjęcia z tego miejsca z historią w tle: są tam umieszczone czarno - białe fotografie z polskimi reporterami wileńskimi.



                                          Teatr ten zwie się Mažasis Teatras i od kiedy mnie zaintrygował, czyli kilka już dobrych lat temu, gra się tam pewne przedstawienie, które szczerze mówiąc jest moim widza marzeniem. Jak to zwykle bywa plany mam ambitne, jednak główną przeszkodą jest dla mnie język, w którym także to przedstawienie się odtwarza. Po wcześniejszych doświadczeniach ze skąd inąd, świetnym teatrem Keistuolių  Teatras (A. Kaniava - jak on pięknie pieje), gdzie moje podstawy litewskiego nie wytrzymały trzech godzin spektaklu, nie chcę tym razem ryzykować. Przedstawienie zwie się "Mistras", jego autorem jest Marius IVAŠKEVIČIUS.
Próbowałem sięgnąć po książkę - scenariusz tego teatrologa, a nawet zakupiłem ją w ambitnych celach. No, niestety, póki co leży i czeka...


                                   Okładka książki. Dramat "Mistras" Marius'a IVAŠKEVIČIUS'A.



                                                              Sztandar Bożej sprawy.

                                        Jednak udało mi się, przy pomocy Przyjaciół przetłumaczyć urywek ze wstępu do tej książki, niech będzie to mój (hurrra) przyczynek do znalezienia się wewnątrz teatru ze znanymi romantycznymi postaciami. Jak w piosence, tak mi w duszy gra winylowe RSC:


"Kolejny raz w teatrze tym
Zmieniano dekoracje
Na pustej scenie w świetle ramp
Zakryto stare tło
Zastąpi dramat farsa znów
Komedia i owacje
Odbije sufit brawa
I wybrzmi głośny śmiech

Na stare maski z dawnych sztuk
Aktorzy włożą nowe
Z tragedii nie zostanie nic
Jak choćby sztuczne łzy
Tak wciąż się zmienia teatr ten
I który z widzów powie
Jak można w jednej sztuce grać
Na pozór kilka ról

Życie to teatr, gdzie los włada każdym aktem
Gdzie kwestie kończy czasem śmierć
Gdzie błazen kocha i drwi
Życie to teatr, gdzie puentę piszę czas
Gdzie sen się miesza z jawą
Gdzie wciąż się czeka braw

Kolejny raz w teatrze tym
Zmieniano dekoracje
Na pustej scenie w świetle ramp
Zakryto stare tło
Zastąpi dramat farsa znów
Komedia i owacje
Odbije sufit brawa
I wybrzmi głośny śmiech"

Oto co pisze Marius IVAŠKEVIČIUS w swoim wstępie:

"Ja dotąd unikałem wskazówki: "oparte na prawdziwych zdarzeniach". Mnie to wydawało się nieważne. Bowiem to niesamowita opowieść, muszę powiedzieć by zadowolić czytelnika: naprawdę tak było. Chociaż od niektórych detali i zdarzeń trzeba było się odciąć, ponieważ były za bardzo fantastyczne. Czasami tak się zdarza - rzeczywistość przewyższa fantazję. Tym razem już wskazówki autora są bezsilne by coś zmienić.
A wszystko rozpoczęło się w grudniu 1840 roku w samym centrum Paryża, na uroczystości pochowania Napoleona Bonaparte'go, gdzie się pokazał ten dziwny mąż z Litwy, nazywany Mistrzem. Paryż się podzielił na dwa obozy i dwa zdania: wierzących, że ten prorok zabierze ich do Nieba i bojących się, że ten potwór przeniesie ich do piekła."



Czy nie uważacie, że to brzmi ciekawie ? Moim zdaniem wystarczy spojrzeć na Osoby (co za jedność postaci), występujące w dramacie, by skusić się na to przedstawienie, jeśli kto chce się poruszać w kręgu 44... przedstawienie obowiązkowe...



                                                       Zdjęcia ze spektaklu "Mistras"

Reżyserem dramatu na scenie jest Rimas Tuminas, autor kilku innych sztuk.
Więcej wiadomości o przedstawieniu, można odszukać na stronie internetowej teatru, tutaj:

ŹRÓDŁA:
1) Marius IVAŠKEVIČIUS "Mistras" wyd. Tyto Alba, Wilno 2010
2) zdjęcia - strona www Mažasis Teatras w Wilnie i własne
3) płyta LP zespołu RSC (słowa ze strony www.tekstowo.pl)

The Museum of Genocide Victims.




Muzeum znajduje się na ulicy Ofiarnej i posiada swoją stronę www na której szeroko porusza się walkę (opór) ofiar prześladowań reżimów politycznych w szczególności stalinizmu.



Ofiary na murze placówki.






środa, 24 września 2014

Czesława MIŁOSZA podróż do czeskiej Pragi.


PODRÓŻ NA ZACHÓD.

Działo się to w roku 1931. Było nas trzech i mieliśmy razem sześćdziesiąt lat. Uznawany przez nas milcząco za przywódcę, tak jak przez większość członków naszego Klubu Włóczęgów, Robespierre, żylasty, sękaty, maszero­wał machając rękami jak wiatrak, pochylony w przód pod ciężarem plecaka. Nie pobłażał swemu zmęczeniu, gardził nim i zmieniał ciało w maszynę do pożerania kilo­metrów. Jego twarz, surowa, z łukowatym nosem, przy­pominała twarze mnichów na starych niemieckich drze­worytach. Słoń kołysał się z boku na bok jak wysoki i tłusty kaczor. Odczuwałem go dotykiem. Zarośnięty po szyję ciemną sierścią, był miły do szczypania i gniecenia, a jego wełnista czupryna dawała palcom wygodny uchwyt, kiedy tarzaliśmy się kiedyś na korytarzach szkoły, bo jeszcze stamtąd datowało się nasze koleżeństwo. Miał w sobie łagodność i troskliwość yidische mamme, może po matce Żydówce. Hodował, namawiając ją pieszczotami, żeby rosła, brodę, poza tym stale opadały mu spodnie, które trzymały się nie na pasku, ale, jak mawialiśmy z Robespierre’em, na „bożej woli”. Ja wyglądałem najwyżej na lat piętnaście — nad dziecinnością okrągłych policz­ków bardzo ubolewałem.
Reprezentowaliśmy trzy gatunki humoru: kostyczny, suchy Robespierre’a, ironiczno-dobrotliwy Słonia i mój, hałaśliwy. Humor, służył nam nieźle, kiedy chcieliśmy sponiewierać posiadaczy nielojalnych środków komunikacji.
Jeżeli mijał nas, rzadki zresztą w naszych okolicach, sa­mochód, wzbijając kłęby, pyłu, śpiewaliśmy za nim pieśń-zaklęcie z życzeniem jak najszybszej porażki („Zatkał się samochód hardy” brzmiał refren).
Wtedy jednak, w czerwcu 1931 roku, po wiosennych egzaminach prawnych wyruszaliśmy poza nasze okolice i musieliśmy skorzystać z tak nielojalnego środka lokomo­cji jak kolej. Plan był następujący. Dojechać z Wilna do Pragi, tam kupić używane czółno kanadyjskie, bo sprzęt sportowy był w Czechosłowacji o połowę tańszy niż w Polsce, przetransportować czółno do Lindau w Bawarii nad Jeziorem Bodeńskim i stamtąd spłynąć jeziorem, Re­nem, dopływami Renu jak najbliżej Paryża, gdzie odby­wała się nęcąca nas Wystawa Kolonialna. Plan ten za­wdzięczaliśmy naszej miłości do map. Choć co prawda Vasco da Gama rozpoczynając swoją podróż do Indii wiedział więcej o morzach, przez które miał żeglować, niż my o naszej trasie.


Pierwszym miasteczkiem zachodnioeuropejskiego typu, jakie wypadło nam oglądać, był Litomyšl w Czechosło­wacji, gdzie gościnnie nas podejmował poznany przypad­kiem kapelusznik. W zachodniej części Polski mógłbym natrafić na podobne miasteczka, ale u nas takie zbiorowiska domów i ulic stanowiły tylko punkty handlowe dla dwo­rów i wiosek, wyboiste bruki, kurz, brud, słoma i nawóz koński usposabiały do nich pogardliwie i mieszkańców wsi, i większych miast. Handlem zajmowali się tam staro­świeccy Żydzi. Mój podziw dla czeskiej schludności i dla stopy życiowej naszego kapelusznika wyjaśnia w skrócie kompleks zachodni u wszystkich ludzi ze wschodu. Nasi­lenie jego co prawda nie jest równe. Miałem przypomnieć sobie Litomyśl w roku 1940, kiedy udając, że śpię, przy­słuchiwałem się w rosyjskim pociągu rozmowie dwóch ko­misarzy o terytorium, jakie Związek Sowiecki pozyskał dzięki paktowi Mołotow-Ribbentrop. O najuboższych po­wiatach wymieniały wrażenia dwie Alicje w Krainie Cza­rów. Ale zdumienie ich nie było przyjazne. Mieszały się z nim zawiść i gniew.


Moja pierwsza zachodnioeuropejska stolica, Praga, odurzyła nas swoim powietrzem jak z pianki, pełnym śmie-chów i muzyki, winiarniami w wąskich uliczkach koło Hradczynu, tłumem w trampkach Baty, który wędrował w niedzielę za miasto, wioząc albo niosąc piłki, oszczepy i dyski. Mój pierwszy tłum nowoczesny. Afisze ogłaszały wszędzie, nie wiem czy film, czy sztukę, Trampskie milo­váni, czyli że sportowa turystyka, jeszcze nie zmotoryzowana, należała już do stylu życia masy. Spędziłem w Cze­chosłowacji dwa tygodnie. Robespierre i Słoń ruszyli za­raz dalej, żeby przejść pieszo Alpy Bawarskie, ja zosta­łem, żeby doprowadzić do skutku kupno i ekspedycję czółna, które wypróbowaliśmy na Wełtawie. W ogrodach Pragi doznawałem znajomego głodu. Uczucie to można porównać tylko do fizycznego głodu, z tą różnicą, że jest nie do nasycenia. Żwir alej skrzypiał pod moimi stopami, mijałem całujące się pary, muzykę, szepty w zieleni, festyn gorącej, obejmującej się, czepiającej się siebie ludzkości, wyłączony z niej, a jednocześnie tak chciwy, że gotów by­łem ją całą pożreć. Gdybym siedział na ławce ze swoją dziewczyną, przynależałbym do nich, ale oszukiwałbym tylko głód. W samotność wpychała mnie moja nieśmia­łość, ale nie tylko. Moja żądza erotyczna sięgała dalej niż jakikolwiek obiekt, panseksualizm obejmował świat i nie mogąc być bóstwem albo olbrzymem, który świat wchła­nia, smakuje językiem, gryzie, mogłem brać go w uścisk tylko oczami. Zresztą jak wszystkie głody i ten rozpry­skuje mi się teraz na granicy słów.
(Nie mogłem się wtedy spodziewać, jaka następna moja wizyta w Pradze, przeznaczona, czekała już w tych mu­rach. Upływ czasu ani afery miłosne nic a nic nie miały j przytępić mojej pogoni za nieosiągalną ućztą panseksual- nego obrazożercy. Ale samolot z Londynu miał się za­trzymać w pustce białego lotniska. Padał śnieg. Był gru­dzień 1950 roku. Wielki drab z twarzą opryszka, w mun­durze czeskiego Bezpieczeństwa, otworzył drzwi od kabi­ny i zażądał paszportów. Pusty także był dworzec lotni­czy. Moje stąpania odzywały się echem. W jednym rogu stała grupka ludzi w ciemnych niezgrabnych ubraniach, szepcząc między sobą — jakaś delegacja czekająca na do­stojnika. Na placu przed dworcem trzy zasypane śniegiem nuta i nuda bezludnej płaszczyzny. Wziąłem taksówkę. Plemię szoferów ma dar odgadywania, co i do kogo mó­wić wolno, przez pół godziny mój szofer wysypywał swoje lamenty i skargi na „nich”. Nie odpowiadałem. Z Pragi jechałem koleją do Warszawy, gdzie otyły Robespierre był wielkim stalinowskim biurokratą. Bezbarwne ulice, zmierzch, umieszczona na jakimś gmachu, wysoko nad miastem, świeciła olbrzymia czerwona gwiazda. Przechod­nie szli szybko, ze spuszczonymi oczami.)



MOJA PODRÓŻ PO CZECHACH

Ach, ten poranek był optymistyczny
jak łza koniaku, albo lekki poród.
Z Pragi, w uśmiechach akacji żywicznych
podróżowałem wśród trzasku buforów.

Wełtawa szumiąc za mostów spiętrzeniem
pod wapieniami prycha biało-sina
i czułem w ustach leciutkie wzruszenie
ja, amalgamat Żyda i Litwina.

Tu nie dosięgną hitlerowskie pęta,
daleko Polska, gdzie też czasem biją.
O laime mano, szczęście delikwenta!
(jednak pogodnie wspominałem i ją).

Tak uniesiony vlakiem blyskavicznym 
dym zobaczyłem. Stoi miasto Plzeń.
A pod tym miastem kopią robotnicy
rów dla szwadronu wypiętego w cień.


Źródła:
1) Czesław MIŁOSZ "Rodzinna Europa" Czytelnik Warszawa 1990
2) Czesław MIŁOSZ "Wiersze wszystkie" Wyd. Znak Kraków 2011
3) E. Poche J. Ehm "Prahou včerejška i dneška" Orbis Praga 1958

piątek, 19 września 2014

Litwos.



PIEŚŃ LITEWSKICH BORÓW 1).

Wyszedł raz srogi ukaz do litewskich borów,
Aby nie śmiały szumieć, ni modlić się, ani
Mruczeć inaczej swoich wieczornych nieszporów,
Jak na suzdalską nutę: „Boże cara chrani“.

Trwoga padła na puszczę. Stoją ciche drzewa,
Jak wynurzon z wód łona bór zakamieniały,
Ani zwierz się nie ozwie, ni ptak nie zaśpiewa,
Dzięcioł boi się nawet pukać w pień spróchniały.

Diejatiele zaś krzyczą, potrząsając knuty:
„Bór się boi, więc zagra wedle carskiej nuty“.

Wtem wstaje wiatr — i leci od zachodniej strony,
Już padł na gonnych sosen wyniosłe korony,
Mruknęły dęby, trzęsie liściami brzezina:
Słuchajmy! pieśń się jakaś wśród puszczy poczyna
I brzmi coraz potężniej między konarami:
„Święty Boże a mocny, zmiłuj się nad nami“ !

„Kurjer Warszawski", r. 1916, nr. 321.

---------------------------------------------------------------------------------------------

1) „Pieśń" tę wpisał Sienkiewicz do albumu autografów, ofiarowanego przez pisarzy polskich Adamowi Pługowi w dniu jego jubileuszu (r. 1898). W papierach rodzinnych znajduje się odpis tego utworu, dokonany ręką córki Sienkiewicza. W od­pisie tym tytuł brzmi: „Upór litewski"; (Przyp. wyd.)

piątek, 12 września 2014

Kūlgrinda - co to znaczy ?



          Film z piosenkami  Kūlgrindy do litewskiej baśni ludowej "Jodła, królowa węży" (opisała ją wierszem m.in. Salomėja NERIS)                        

                                                Kilka lat temu, gdy zacząłem swoją przygodę z kulturą jagiellońską, wpadły mi w ucho śpiewne utwory litewskiego zespołu. Nazywał się Kūlgrinda i odtwarzał dawne pieśni ludowe. Zastanawiałem się nad nurtującym mnie słowem. Co oznacza nazwa zespołu ?
Tu i ówdzie, znalazły się jakieś, proste definicje. Nie zadowalały mnie. Przyszła pora na sięgnięcie po doskonalszą literaturę. Posłuchajmy jak wyjaśniają to słowo litewscy historycy.
Otóż Adolfas Šapoka w swojej przedwojennej historii Litwy powiada tak:

"A zamków bywało nie mało: one mieściły czasami nawet po kilka tysięcy ludzi. W razie niebezpieczeństwa, ludzie z zamku znowuż wracali do swoich siedzib. Zamek posiadał tajne wyjście, które można było połączyć z innymi zamkami. Tak bywało czasami, kiedy nie można się było uratować, zamek i jego załoga mogła podczas oblężenia tajnie przejść do sąsiedniego zamku. Te tajne drogi często wiodły przez rzeki, jeziora czy błota nie do przejścia, gdzie pod wodą bywały budowane kamieniami całe drogi. Te drogi bywały tak kręta i pełne podstępnych zakrętów, że można je było przejść tylko z doświadczonym przewodnikiem prowadzącym ludzi; nikt z obcych nie mógł ich używać. takie kamieniami wybrukowane drogi Żmudzini nazywali kūlgrindami (kūlis - akmuo).
I współcześnie jeszcze można znaleźć resztki takich dróg na Litwie."

Po tym wyjaśnieniu, można przypomnieć czytelnikom "Kunigasa" Józefa Ignacego KRASZEWSKIEGO. Autor niejednokrotnie w powieści wspomina takie tajne drogi, choć nie nazywa ich po litewsku, to buduje dokładny obraz tajemniczych przejść. Odtwórzmy tutaj urywek powieści, w którym Margier za pomocą tajnego korytarza przedostaje się do obozu krzyżaków z zadaniem zabicia brata Bernarda:

 "— Nikomu słowa! milcz...(...)
Obejrzał się dokoła: noc była; przysłuchał: obóz Krzyżaków spał cały; nic się w nim nie poruszało.
(...)
— Chodźmy, Wiżunas — rzekł.
Posłuszny starzec doprowadził go do jamy drzwiami zapar­tej. Tu do nóg mu padł i jęknął.
Marger znikł w ciemnościach. Wiżunas pozostał na straży. Gdyby mu lata łez nie wypaliły, byłby płakał — nie mógł.
Cisza długa staremu się wiekiem wydawała. Nie było jej końca.
Nagle krzyk straszny usłyszał i padł ha ziemię u wnijścia. W obozie tysiące głosów go powtórzyło dokoła; z głębi milczenia wstała burza okrutna, jakby ziemia rozwarła się pod nogami Niemców. Konie rżały, oręż szczękał, biegały oddziały, tętniało i grzmiało.
Wiżunas z uchem przyłożonym do ziemi leżał. W jamie nic słychać nie było; potem zaszumiało w niej, jakby wąż się sunął ku niemu. Starzec uląkł się Niemców i nóż ujął w rękę. Wtem Marger ukazał się z twarzą ziemią osypaną, tchnął, odprostował się i padł znużony obok Wiżunasa.
Gdy go stary otrzeźwił i spytał, nie umiał mu nic odpowie­dzieć. Wskazał tylko na miecz swój, który powrócił suchy — i westchnął.
Nie zabił nikogo.
Tegoż dnia przejście zasypano podziemne.
(...)"



W tym miejscu przytoczę, jeszcze jedno, źródło tłumaczące tajemne, litewskie korytarze:

"Bagnista i pełna jezior Litwa zrodziła fenomen kūlgrindy. Są to tajemne drogi przez błota, jeziora czy nawet rzeki. Takie drogi były wykonane z odpowiednio przygotowanego drzewa i kamieni. Na Litwie zachowało sie dziesiątki resztek po kūlgrindach, z których te decydujące, mają pomiędzy 4 a 6 metrów szerokości i nawet pół kilometra długości. W czasach walk z krzyżakami, one często wiodły do zamków na ustawionych na wzgórzach zamkowych. Kūlgrind używano także do spraw obrzędowych - wiodły do ślepych zaułków, do miejsc pochówków, ukrytych na wodzie."

Coś tkwi w mentalności litewskiego rodu, wydaje się że gdy spojrzeć na partyzanckie umocnienia z czasów II wojny to dostrzegamy ślady takich tajnych przejść. Leśni bracia korzystali z nich do 1953 roku, kiedy to po spadkobiercach zakonu, przyszła bolszewia.
W ten sposób historia "toczy, toczy swój garb uroczy..."





Źródła:
* Adolfas Šapoka "Lietuvos istorija" Kowno 1936 rok
* Józef Ignacy KRASZEWSKI "Kunigas" LSW 1955
* "KARYS" nr 8/2014 Wilno
* Słownik litewsko - polski

czwartek, 11 września 2014

Iłła - skromna urzędniczka Marszałka Polski...


                                                     Trudno napisać coś złego o tej w sumie bardzo skromnej relacji z życia obok wielkiego Polaka. Bardzo kobieca relacja, mówię o tym dlatego, że każde napisane przez nią zdanie jest niesamowicie subtelne, delikatne - może nie w ocenie Marszałka, która w rezultacie okazuje się szczera do bólu - Iłła dla przykładu, dba o kwiaty w otoczeniu Józefa PIŁSUDSKIEGO, po czym przekazuje nam dlaczego ? Otóż ktoś, kto dodatkowo potrafi napoić podarowaną Marszałkowi papugę, musi być tym człowiekiem o głębokim sercu.
Są to relacje, krótkie zdania, o jej pracy - początkowo w MSZ i w głównym wątku, praca przy boku Józefa PIŁSUDSKIEGO, na etacie osobistego sekretarza Ministra Spraw Wojskowych, jakże by inaczej, wojsko, jego barwa, smak i mentalność często są tutaj na pierwszym planie.
Iłła przedstawia nam się jako ktoś delikatny, a jednocześnie o nieustępliwym charakterze, bo jak inaczej zrozumieć jej I - wojenną historię, gdy była pielęgniarką na rosyjskim froncie, czy późniejsze, jej perypetie z ciężkim , bo z balastem , życiem w powojennym Poznaniu. To miasto jednak nie jest przedmiotem jej historii przedwojennych, opisanych w tej książce. Tutaj życie toczy się od Krakowa (wspomnienia o siostrze), poprzez stołeczną Warszawę do ukochanego miasta Marszałka, a jej rodzinnego - Wilna.
Nie jest to w żadnym razie sucha relacja z biura, a raczej to co zapamiętała z bezpośrednich rozmów, bardziej jako "córka dbająca o swego ukochanego Ojca". Dla naszego pokolenia to zwierzenie wręcz kapitalne ( w sensie mądrości z lektury ), dotykamy niemal, przedwojennego Ojca Narodu, który estymą także, wyprowadził nasz kraj na niepodległość.
Zawsze dziwiłem się swojej Babci, jak to możliwe, że tak czczono tego "Dziadka", po przeczytaniu książki, prócz docenienia literackiego kunsztu autorki, poetki chyba z urodzenia, zaczynam rozumieć, czym oddychało sanacyjne pokolenie.
Na zakończenie urywek, który mnie się najbardziej spodobał, ktoś przysłał Józefowi PIŁSUDSKIEMU do Warszawy ładny obraz z Matką Boską Ostrobramską, Kazia (jak nazywał Iłłę Marszałek) powiesiła wizerunek w głównym pokoju:
"Pan Marszałek zauważył obrazek i pochwalił mnie.
- A może by pan Marszałek wolał Częstochowską ? - pytałam. - Przecie to Częstochowska jest królową polską.
- A za to Ostrobramska jest wielką księżną litewską - powiedział wesoło Marszałek. - Niech tak zostanie jak zrobiłaś."


środa, 10 września 2014

Pojedynki Litwy z Krzyżowcami, cz.I - bitwa pod Szawlami 22 września 1236 r.






22 września 1236 roku. PIERWSZA WYPRAWA KRZYŻOWA NA LITWĘ I BITWA POD SZAWLAMI.
                                               Po roku 1202 zakon kawalerów mieczowych z panami feudalnymi z Danii umocnił swoją władzę w Liwonii, Latgalii i Estii. 19 lutego 1236 roku papież Grzegorz IX zaprosił krzyżowców z europy Zachodniej do pierwszej wyprawy krzyżowej przeciwko Litwie. Wiosną w rydze zebrało się 55 oddziałów rycerzy zakonu kawalerów mieczowych, które liczyły ok. 550 rycerzy. Jeszcze ok. 600 - set uczestników przybyło z Holsztynu, Hamburga, Lubeki, Stade i wysp Gotlandii oraz 200 rusów z Pskowa. Wszystek, zmobilizowanych jeszcze z mieszkańców Liwonii, żołnierzy było skoncentrowanych ok. 3000. Wyprawą dowodził mistrz kawalerów mieczowych Volkwin (lit. Folkevinas). Wiódł on oddział wojska w pierwszych dniach września. Przeszli niezdobytą Żmudź i krzyżowcy wtargnęli na Litwę, osiągając okolice Szawli. 21 września książę żmudzki Vykintas w pobliżu wsi Jauniunai przy bagnistym miejscu szawelskim przyłapali wracających rycerzy zakonnych. Wcześnie rano 22 września rozpoczęła się bitwa pod Szawlami. Zabito wielką część armii krzyżowej i samego mistrza Volkwina. Krzyżowcy zgubili się po ponad 30 latach walk na ziemiach Daugawy. 14 maja 1237 roku papież Grzegorz IX wcielił zakon kawalerów mieczowych do zakonu krzyżaków.




Bitwa pod Szawlami (1236 r.) i zjednoczenie kawalerów mieczowych z krzyżakami (1237 r.)
                                 
                                             Gdy umarł biskup Wojciech, zakon kawalerów mieczowych miał brak powodzenia, ponieważ nowy biskup, chciał zakon ujarzmić, zaczął z nim walkę, którą mógł rozstrzygnąć tylko legat papieski. Zakon był słaby i było mu ciężko walczyć z wzrastającą w siłę Litwą. Dlatego zaczął on zabiegać o zjednoczenie z krzyżakami. Ale mistrz krzyżaków ,tym razem, nie chciał się połączyć. Chciał poczekać, kiedy kawalerowie mieczowi zupełni osłabną i nie będą proponować zjednoczenia, ale będą prosić o opiekę. Krzyżacy nie chcieli zjednoczenia, więc kawalerowie mieczowi postanowili sami się uporządkować. Chcąc polepszyć swój stan, poprosili papieża by ogłosił w Europie pomoc dla nich w pierwszej wojnie krzyżowej. Wojna (wyprawa) krzyżowa została ogłoszona i do Liwonii przybyło wielu europejskich rycerzy. W 1236 roku kawalerowie mieczowi z gośćmi wdarli się na Litwę i okrutnie spustoszyli kraj. Skupiło się litewskie wojsko; kawalerowie mieczowi z posiłkami stanowili wielką siłe, lecz Litwini weszli im w drogę. Pod Szawlami doszło do wielkiej bitwy, którą zwyciężyli Litwini. Kawalerowie mieczowi stracili wszystkich dowódców z samym mistrzem i wielu z posiłkujących padło w boju. Z całego ich wojska, jak piszą w kronikach, do domu wróciło ledwo 10 rycerzy.
Boleśnie przegrywając tę bitwę, resztki kawalerów mieczowych, poprosiły krzyżaków o wstąpienie w ich szeregi. W 1237 r. papież potwierdził ich związek. Ten związek sprawił, że zakon kawalerów mieczowych został rozwiązany, a resztki jego członków zostały krzyżakami. Jednakże było ich nie wielu, dlatego z Prus przyszły nowe posiłki. Tak samo został przysłany nowy mistrz krzyżowy. Nie był on teraz już oddzielnym mistrzem, ale podlegał wielkiemu mistrzowi krzyżaków; był jednakże mistrzem krajowym i dowodził prowincją (landmeister). Za sprawą zlania się niemieckich zakonów rozpoczęły się teraz zwłaszcza starania o zjednoczenie w jedno państwo. Lecz najpierw potrzebowali oni pokonać Żmudzinów. Dlatego rozpoczęła się długa, ponad 150 - letnia wojna z Litwą.
 


Źródła:
* "Lietuvos istorija" red. Adolfas Šapoka Kowno 1936 rok
* "The major battles and military operations of the Lithuanian armed forces" LKA Wilno 
* Gustavo Enciklopedija "Lietuvos tūkstantmečio datos" LRT Wilno
* "Lietuva 1009 - 2009" Elektroninė knyga Wilno 2009
* "Ženklai įvaizdinai simboliai"  Rasa Ambraziejienė Kowno

Maski na Zapusty.


                              Wakacje za nami. Każdy z nas ma głęboko w sercu kilka radosnych chwil, ukryte - te chwile czasami "ładują nam baterie" na cały rok. Dla mnie takim przeżyciem, tegorocznym było odkrycie Żmudzi, nam Polakom szerzej znanej z ławek szkolnych, kiedy to nasłuchaliśmy się  jak to dzielnie Żmudzini walczyli z Krzyżakami. Sprawdziłem - nie jest to pokutujący mit, rzeczywiście okolica - lasy, jeziora, wysokie piliakalnisy, czyli jak kto woli wzgórza z grodziskami, nadaje się doskonale do obrony.  Z tego też powodu ludzie - bo o nich mowa - Żmudzini nie przepuszczali krzyżaków przez dogodnie położoną dolinę Niemna.
Na dziś jest to teren doskonały do zwiedzania. Swoją drogą, samo słowo Żmudź wywołuje u mnie gęsią skórkę zaciekawienia...a jeszcze gdy poprzeć to żmudzką zupą za 3 lity czy folkowymi ansamblami w Kłajpedzie  (nie chciałem uwierzyć, że Żmudź opiera się o morze, lecz administracyjnie jakoś tak , to właśnie wygląda), czas wolny staje się tym niestraconym.
Przywiozłem kilka książek, choć cała ta afera kojarzy mi się z "Lokisem" Prospera Merimee. Dlaczego ? Bowiem pierwszy raz widziałem na własne oczy :

MASKI NA ZAPUSTY.

W pogańskich czasach wiosną doroczne święto oznaczające wypędzenie zimy, odprawiali ludzie wkładając straszne i śmieszne maski. Często to było po prostu straszenie okropnymi istotami żyjącymi, kostuchami, diabelskimi twarzami, które miały wygonić demony zimy, przebudzić zamarzniętą, twardą ziemię i sprawić jej żyzność oraz płodność. Maski na Zapusty stały się jedną z ludowych gałęzi sztuki. Są wytwarzane także w dzisiejszej Litwie.



Maski te można obejrzeć w pięknie odnowionym muzeum w Plateliai, w którym do czasów niemalże II wojny światowej, dworem zawiadowali Francuzi. Jest to tam ładnie wyeksponowane. Nad pobliskim, ogromnym jeziorem, można odpocząć, polscy nurkowie - archeolodzy badają coś tam na dnie tego, czystego  w sumie jeziora. Jednym słowem - wracam - tam z chęcią za rok...


Budynek Muzeum Regionalnego w Plateliai na Żmudzi.


Z wyglądu polska pani, jednak dworem zawiadywali tam Francuzi.




Prawdziwy LOKIS - jak w piosence: " Meška su lokiuAbu labu tokiu".


Niedźwiedź to, wilk to...



"Te co skaczą i fruwają..."





I znowu ten LOKIS.


Źródła:
*książka elektroniczna "Litwa 1009-2009" wyd. w 2009 r. przez "Elektroninės Leidybos Namai" 
*zdjęcia własne ®