JEGLE (bajka litewska).
Pewnego razu trzy siostry kąpały się w jeziorze. Popływały sobie, popluskały się w wodzie i wyszły na brzeg. Dwie starsze ubrały się, ale gdy młodsza, imieniem Jegle, wyciągnęła rękę po koszulę, coś nągle zasyczało. Jegle spojrzała — to wąż zakradł się do rękawa.
- Idź precz ! — krzyknęła dziewczyna.
— Jeśli przyrzekniesz, że zostaniesz moją żoną, to pójdę — rzekł wąż ludzkim głosem.
Jegle rozzłościła się, a siostry w śmiech.
— Czemu nię chcesz takiego narzeczonego? — mówią. — Zgódź się, siostro.
I pobiegły do domu.
Jegle została sama na brzegu. Słońce zaszło, zapadł mrok. Dziewczynę przejął lęk, ale jak tu iść do domu bez koszuli?
- Drogi wężu, oddaj koszulę! — prosi.
A wąż powtarza swoje:
— Zostań moją narzeczoną.
— No, dobrze — krzyknęła dziewczyna, zgadzam się!
Wąż wylazł z rękawa. A Jegle schwyciwszy koszulę, czym prędzej pędzi za siostrami.
Nazajutrz Jegle usiadła przy oknie, by prząść nici. Siedzi, przędzie i śpiewa piosenki. Nawet nie pomyślała o wężu. Nagle słyszy na dziedzińcu jakiś szmer i syk. Spojrzała przez okno i zamarła ze strachu.
Cały dziedziniec pełen wężów! Wiją się i syczą. A trzy największe i najgrubsze wpełzają na próg i przez szparę pod drzwiami wślizgują się do domu.
Jegle czym prędzej ucieka z pokoju do komory. Przycupnęła w kącie i drży ze strachu.
A węże mówią do jej ojca i matki:
— Przybyliśmy w swaty od samego cara jezior. Szykujcie wyprawę dla waszej córki. Obiecała wyjść za mąż za naszego władcę.
Co tu robić? Choć to car, ale przecież pełzający zimny wąż, jakże tu za niego wydać ukochaną córkę ! Ale i odmowić nie można, gdy sama dziewczyna dała słowo.
Właśnie w tym czasie gościła u nich staruszka z sąsiedztwa.
Szepnęła ojcu i matce:
— Zamiast córki oddajcie białą gęś. Węże i tak się nie poznają.
Tak też i zrobili. Wnieśli białą gęś i mówią do swatów:
— Oto jest nasza młodsza córka. Wieźcie pannę do narzeczonego.
Węże posadziły białą gęś w karecie i wywiozły z zagrody. Zaledwie zajechały przed wrota, słyszą, jak kukułka kuka na płocie: ,
— Ku-ku, ku-ku!
Dziewczę w domu zatrzymali,
W zamian gąskę wyswatali,
Ku-Ku!
Węże wróciły do zagrody, zasyczały, zagwizdały i żądają oddania im prawdziwej narzeczonej.
Znowu stara sąsiadka szepce ojcu i matce:
— Wyprowadźcie im białą owieczkę.
Matka i ojciec przyprowadzili białą owieczkę.
— Nie chcieliśmy się z córką rozstawać — mówią do węży — ale widzimy, że nie ma rady! Bierzcie ją i prowadźcie do narzeczonego.
Węże powiodły białą owieczkę. Przeszły połowę wioski, gdy z drzewa na placu targowym znowu zakukała kukułka:
— Ku-ku, ku-ku!
Dziewczę w domu zatrzymali,
W zamian owcę wyswatali,
Ku-ku!
Węże wróciły i powiadają:
— To nie ta.
A staruszka sąsiadka znów doradza:
— Oddajcie wężom białą krowę.
Przyprowadzili białą krowę, zawiązali jej na szyi czerwoną wstążkę i oddali swatom. Węże popędziły białą krowę aż do skraju wioski. Tu na krzaku siedziała kukułka i powiedziała w kukułczym języku:
— Ku-ku, ku-ku!
Dziewczę w domu zatrzymali;
W zamian krowę wyswatali,
Ku-ku!
Swaty wróciły i mówią:
— Postępujemy uczciwie, a wy jak ! Trzy razy jużeście nas oszukali ! Miejcie się na baczności: za czwartym razem nie ominie was nieszczęście. Pogryziemy zębami wasze drzewa i sady, a ogonami wytłuczemy zasiewy na polach.
Jegle usłyszała w komorze te słowa i wyszła do swatów.
— Dałam słowo — mówi — i dotrzymam. Prowadźcie mnie do narzeczonego.
Swaty pełzną wzdłuż wioski, za swatami idzie Jegle, za Jegle węże wiją się w pyle — odprowadzają pannę do narzeczonego.
A kukułka leci w ślad za nimi i mówi w kukułczym języku:
— Oto narzeczona!
Piękna i uczona,
Wysmukła jak sosna,
Lica ma jak wiosnal
Podeszli do jeziora. Spieniła się woda w jeziorze, wzburzyła i chlusnęła na brzeg. Na nadbrzeżnym piasku zjawił się postawny i piękny młodzieniec w bogatym stroju.
— Jestem twoim narzeczonym — rzekł do Jegle. — Nazywają mnie Żołtis. Dla innych ludzi jestem wężem, który się wije po ziemi, ale dla ciebie zrzuciłem skórę wężową i tobie jednej wyjawiłem swe imię. Czy pokochasz mnie, piękna dziewczyno?
— Pokocham — rzekła Jegle — i będę ci wierną żoną.
I udała się z narzeczonym do podwodnego państwa.
Od tej pory upłynęło lat dziesięć. Jegle urodziła mężowi dwóch synów i córkę. Była szczęśliwa. Dzieci miała miłe i posłuszne, a mąż strzegł jej i kochał. Lecz Jegle wreszcie zatęskniła do rodzinnego domu. Obrzydło jej podwodne państwo, chciała zobaczyć ojca i matkę, zamienić z braćmi kilka serdecznych słów, pośpiewać z siostrami przy kołowrotku.
Prosi więc męża:
— Puść mnie, Żołtis, do domu, zabawię tam trochę, pokażę rodzicom nasze dzieci.
Ale Żołtis nie zgadza się.
— Czy ci źle w podwodnym państwie? — pyta.
— Nie, jest mi dobrze — odpowiada Jegle: — Ale zła to córka, która zapomina o ojcu i matce.
A Więc niech się stanie według twego życzenia — mówi Żołtis.— Puszczę clę, ale musisz mi przedtem uprząść tę złotą kądziel.
Jegle usiadła przy kołowrotku. Mija dzień i drugi, a kądzieli nie ubywa. Przybywa jej nawet.
Stara niania, która niańczyła najmłodsze dziecię, spojrzała, jak Jegle przędzie, pokiwała głową i mówi:
— Choćbyś moich lat dożyła, nie uprzędziesz tej kądzieli. : — Więc cóż mam robić?— pyta Jegle.
— Rozgrzej drut od pończoch w ogniu i przekłuj nim kądziel.
Jegle wzięła drut, rozgrzała do białości i zaledwie wetknęła go w kądziel— zaraz wyskoczyła z kłębka wielka żaba. Żaba ta siedziała w kądzieli i wypuszczała z pyska złote nici. Jegle z jednego końca przędła nitki, a tymczasem z drugiego końca kądziel stawała się coraz dłuższa. Teraz jednak Jegle w jedną noc uprzędła całą kądziel.
Nazajutrz przynosi mężowi przędzę i mówi:
— Rozkaz twój spełniłam, a teraz ty spełnij, coś obiecał.
— Dobrze — odpowiada Żołtis. — Nie cofam swoich słów.
Puszczę cię jednak do matki i ojca dopiero wtedy, gdy zedrzesz te trzewiki.
Żołtis wydostał spod ławki żelazne chodaki i podaje żonie. Jegle obuła je. Od rana do wieczora chodzi po ostrych kamieniach, wdrapując się na skały, lecz na żelaznej podeszwie nie powstaje ani jedna rysa.
Niania patrzy na nią i głową kiwa.
— Na próżno się męczysz, córeczko, sto lat przeżyjesz i sto lat chodaki będą całe.
— Naucz mnie, nianiu, co mam robić — prosi Jegle.
— Zanieś je do kowala i każ je rzucić do pieca.
Tak też i Jegle uczyniła. Kowal przepalił żelazo w piecu — stało się łamliwe i kruche jak szkło. W przeciągu godziny Jegle zdarła chodaki.
Przychodzi do męża i mówi:
— A teraz, czy mnie puścisz?
— Puszczę — odpowiada Żołtis — Ale jakżeż się pokażesz w domu rodzinnym bez zajęczego pieroga? Obmówią cię ludzie, powiedzą, żeś zhardziała.
Przypomniała sobie wtedy Jegle, że gdy była jeszcze maleńką dziewczynką, rodzice, ilekroć wyjeżdżali, nigdy nie wracali z pustymi rękami. Przywozili pieróg, wszystkie dzieci po kawałku obdzielali i odzywali się w te słowa: „Po dródześmy szli, do zajączkaśmy zaszli, zając nam pieróg wypiekł, oto kawałek".
Tak było przyjęte na Litwie za dawnych czasów. Wstyd się zrobiło Jegle, że zapomniała o zwyczaju swych dziadów, i pobiegła upiec pieróg.
A mąż niepostrzeżenie schował wszystkie wiadra i garnczki zostawiając tylko przetak. Jakże tu przetakiem wodę nosić
i jak w nim ciasto miesić? Woda przeleje się przez dziurki, a mąka się wysypie.
Ale i tu pomogła jej stara niania. Wzięła miękkiego żytniego chleba i zalepiła dziurki. Jegle zamiesiła ciasto na przetaku, a nie uroniła ani kropli wody i ani garści mąki.
Upiekła pieróg i zaczęła się żegnać z mężem.
(rzeźba uliczna w Połądze)
— Nie pozostawaj dłużej w gościnie niż dziesięć dni i pamiętaj, żeby cię nikt nie odprowadzał, gdy będziesz wracać. Stań nad brzegiem jeziora i zawołaj mnie w ten sposób:
Jeśli żyje mój kochany,
Niech zaszumi woda rzeczna,
Niech z odmętu tryśnie piana,
Piana biała, piana mleczna!
Jeśli miły mój nie żyje i w otchłani ciemnej pływa,
Niech się wielka fala wzbije,
Pianą krwawą się pokrywa!
I wy, synowie, i ty, córko, dajcie słowo, że ludziom o niczym nie będziecie opowiadali.
Dzieci dały słowo.
Wtedy Żołtis zamienił się w węża i wyniósł żonę wraz z dziećmi na brzeg jeziora.
Jakaż to była radość, gdy Jegle z dziećmi zastukała do rodzinnego domu!
Ojciec i matka nie mogą się nacieszyć wnukami, a bracia i siostry nie mogą dość nagadać się z Jegle.
Tylko sąsiedzi trzymają się na uboczu. Szepcą między sobą:
— Wróciła żona węża z dziećmi wężami. Dobrze, że chociaż męża swego w domu zostawiła. Mogliby jeszcze ściągnąć nieszczęście!
Braciom zrobiło się przykro. Zaczęli więc namawiać siostrę:
— Wyrzeknij się męża, Zostań z nami na zawsze, a jeśli mąż przyjdzie po ciebie, to cię nie wydamy.
Jegle odpowiada:
— Źle mówicie, moi bracia. Jakże żona może wyrzec; się żyjącego męża, jak może pozbawić dzieci ojca. Mąż nie przyjdzie po mnie, ale nadejdzie czas, że sama przywołam go z głębiny jezior.
— A jak go będziesz wołać?
— Ach, drodzy bracia — odpowiada Jegle —nie wy go będziecie wołać, więc po cóż wam to wiedzieć. Nie pytajcie lepiej, bo i tak wam nie powiem.
Tymczasem stara sąsiadka poucza braci.
— Źle zabieracie się do rzeczy — mówi. — Czego matka nie powie, to dzieci wypaplą.
I oto starsi bracia udali się nocą. do lasu, by paść konie, i wzięli ze sobą starszego syna Jegle. Puścili w lesie konie na zieloną trawę, rozpalili ognisko i zaczęli wypytywać chłopca, jakie jest imię ojca i na jakie-wezwanie odpowiada.
Starszy syn nic im nie powiedział. Wypytują po dobroci — milczy, próbują szturchańcami - chłopiec tylko płacze.
— Nie ma rady — powiadają bracia,ten się wdał w matkę, może z młodszym łatwiej dojdziemy do ładu.
Nad ranem wrócili do domu.
Jegle zapytuje syna: - Dlaczego masz, synku, czerwone oczy?
W lesie dymiło ognisko — odpowiada syn — od tego - poczerwieniały mi oczy.
Następnej nocy bracia poszli znowu do lasu, by paść konie, i wzięli ze sobą młodszego syna Jegle
Ale i u niego nic nie wskórali. Nad ranem wrócili do domu.
(rzeźba w Parku Tyszkiewiczów w nadmorskiej Połądze)
Jegle spojrzała na syna i pyta:
Dlaczego to, syneczku, oczy masz czerwone? Może cię wujkowie skrzywdzili?
— Nie, nie skrzywdzili — odpowiada syn. —Nie spałem całą noc, pilnowałem koni, dlatego mam czerwone oczy.
Na trzecią noc bracia znowu zebrali się W lesie. Ujęli pieszczotą małą siostrzenicę i zwabili do siebie.
Dla matki i niani była ona najukochańszym dzieciątkiem. Nikt jej nawet palcem nie tknął, ani też nie powiedział złego słowa. Wujowie zaczęli ją badać i wypytywać. A ona tylko oczka spuściła i kręci głową: „Ja nic nie wiem“. Ale gdy zagrozili jej giętkim prętem, zadrżała, zbladła jak chusta i wszystko opowiedziała. Powiedziała, jakie jest imię ojca i na jakie wezwanie odpowiada — słowem, odkryła tajemnicę.
Wujom tylko tego było potrzeba. Zapowiedzieli, żeby przed matką ani pary z ust nie puściła, i odprowadzili ją do domu.
Sami wzięli kosy i poszli w stronę jeziora. Dokonali złego czynu, wytarli kosy o trawę i wrócili z powrotem. Zaledwie kosy powiesili w sieni, Jegle usłyszała brzęk żelaza i serce się jej ścisnęło.
— Czemuście, bracia, tak wcześnie wychodzili na robotę?
— pyta.
Bracia odpowiadają:
— Gęsta, trawa równiej się ściele o rannej rosie.
Jegle uczuła niepokój. Tegoż dnia udała się z powrotem do męża. Pożegnała się na progu z ojcem i matką, u bramy — z siostrami, uściskała braci, nie pozwalając, by ktokolwiek ją odprowadzał.
Podeszła z dziećmi do jeziora, stanęła na brzegu i rzekła, jak ją mąż nauczył: -
— Jeśli żyje mój kochany,
Niech zaszumi woda rzeczna,
Niech z odmętu tryśnie piana,
Piana biała, piana mleczna!
Jeśli miły mój nie żyje i w otchłani ciemnej pływa,
Niech się wielka fala wzbije,
Pianą krwawą się okrywa!
Zakołysały się wody jeziora, pokryły się pianą. Ale piana ta nie jest biała jak mleko, lecz czerwona jak krew. Z dna dochodzi głos:
— W porze mglistej,
W czas świtania,
Jam stracony z ręki złej.
Powiedz, czemuś, córko miła,
Imię ojca wyjawiła?
Zapłakała gorzko Jegle, zaszlochała. Potem zwróciła się do dzieci i rzekła:
— Nie macie już dobrego ojca, a ja nie mam ukochanego męża. Nikt nas nie powita w podwodnym państwie, a nie chcę pozostawać pod jednym dachem ze złymi zabójcami. Niech się więc stanie tak, jak powiem:
Wy, coście ojcu wierni pozostali I chociaż młodzi — słowa dotrzymali,
Dębem, jesionem wznieście się nad wzgórzem,
Koron swych dumnych nie chyląc przed burzą.
Ty, moja córko, o, sercu strwożonym,
0 sercu słabym, o duszy zbiedzonej,
Stań się osiką nad bagnem rosnącą,
Drzewkiem nieśmiałym, ze strachu wciąż drżącym.
Ja zaś się w jodłę zamienię zieloną
W smutku wieczystym bez dna pogrążoną
I z tych gałęzi w mroku rozłożystych
Łzy będę ronić jak perły smoliste...
Stało się, jak powiedziała. Starszy syn zamienił się w wysoki dąb, młodszy — w jesion, a córka w drżącą osikę. Sama zaś Jegle stanęła nad jeziorem jako ciemna jodła.
Od tej pory pojawiły się na ziemi drzewa: jodła, dąb, jesion
i osika. Jak smutna wdowa jodła skłania swe gałęzie. Z lekkim powiewem wiatru drżą, jakby zalęknione, drobne listki osiki. Pnie dębu i jesionu są mocne i niezłomne jak serce szlachetnego człowieka.
A dlaczego tak jest, wie tylko ten, kto słyszał od swych dziadów o biednej Jegle i jej dzieciach.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jegle - w oryginale litewskim bajki zwą ją Eglė, co i współcześnie oznacza jodłę.
Żołtis - w oryginale litewskim powinno brzmieć Žaltis co jest dziś częstą nazwą zaskrońca (opiekuna domu).
Niedokładne imiona wynikają z wydania książki z przekładu rosyjskiego.
Źródła:
* zdjęcie rzeźby WIKI i własne
* film You Tube
* tekst za "Bajki ludów nadbałtyckich" Nasza Księgarnia Warszawa 1959 rok