Popularne posty

wtorek, 14 czerwca 2016

Urywek z "Witoloraudy" KRASZEWSKIEGO - Egle, królowa węży...

                      Ze szczególną uwagą Litwinów spotkała się trylogia poetycka KRASZEWSKIEGO „Anafielas” (1840 – 1845), zwłaszcza jej pierwsza część „Witolorauda” - będąca próbą stworzenia litewskiego eposu mitologicznego. Fragment „Witoloraudy pt. „Žalčio motė” (Matka wężów) przełożyła w 1858 roku Karolina PRANIAUSKAITĖ (Proniewska), całą zaś „Witoloraudę” - Andrius VIŠTELIS (1881 – 1882), a w okresie późniejszym Faustas KIRŠA i Povilas GAUČYS. W literaturze polskiej dzieło to zostało wkrótce zapomniane, natomiast litewski przekład pozostał utworem poczytnym i lubianym...To dzięki Karolinie Annie PRONIEWSKIEJ została udostępniona szerokiemu społeczeństwu litewskiemu bajka ludowa o Egle, królowej wężów, w nowej formie nadanej bajce przez Józefa Ignacego KRASZEWSKIEGO. Motywy tej baśni zawarł Antoni BARANOWSKI z swoim poemacie "Borek oniksztyński"...
                       Jest to bardzo popularna bajka, także motyw poetycki (Żemaite...) w kulturze litewskiej, także  często pielęgnowany w bajkach dla dzieci... Zamieszczony tutaj urywek w całości odtwarza ten mit.

                                          Wąż wodny (Natrix natrix) po litewsku zwany żaltysem

Żaltisowa żona


Poszła Egłe z siostrami o wieczornéj porze
Kąpać się niedaleko od sioła w jeziorze.
Biegły w rozmowach wieczorne godziny,

Tyle tam siostry do mówienia miały.
Już Menes świecił, kiedy trzy dziewczyny
Do swoich koszul wracały.
Lecz Egłe, krzycząc, na drugie zawoła:
— Patrzajcie, siostry! dziwna rzecz się stała;

Koszula moja leżała na trawie,
Teraz wąż siedzi w rękawie.
Jak go wypędzić? co na siebie włożę?
Któż mi da radę? kto mi tu pomoże?
Starsza mówiła: — Kijem go zabiję. —

Młodsza mówiła: — Wystraszę kamieniem. —
Lecz wszystkie stały, wyciągały szyje,
I nic nie śmiejąc, patrzały ze drżeniem.
A wąż, co w rękawie siedział,
Tak, sycząc, Egle powiedział:

— Wyjdę sam, jeśli dasz słowo,
Że zostaniesz moją żoną. —
Przestraszona taką mową,
Egłe kryje twarz spłonioną.
— Ach! ach! czyż to być może?

Na cóż żartować ze mnie?
Wyjdź! tak zimno na dworze,
Wyjdź! niech koszulę włożę,
I nie męcz mnie daremnie. —
A wąż, potrząsając głową,

Powtarzał wciąż jednakowo:
— Daj mi słowo, daj mi słowo!! —
Przysięga— Proś sobie ojca, matki.
Oni myślą o mężu.
Mnie czas wracać do chatki.

Wynijdź z rękawa, wężu! —
A wąż, potrząsając głową,
Mówił ciągle jednakowo:
— Daj mi słowo, daj mi słowo! —
Aż Egłe płakać zaczęła.

Starsza jéj szepce do ucha:
— Daj mi słowo, on usłucha.
Ty, byleś koszulę wzięła.
Cóż ci przyrzec mu zaszkodzi? —
Egłe się niby uśmiecha[164],

— Będę twoją! — rzekła z cicha,
A wąż z rękawa wychodzi.
Ledwie wrócili do chaty,
Krzyk na siele[165], krzyk na dwone:
— Jadą swaty! jadą swaty! —

Egłe kryje się w komorze.
Trzech wężów na necce jedzie
Z podniesioną w górę głową,
I jeden starszy na przedzie
Z taką występuje mową:

— Żaltis o swoję prosi narzeczoną.
Dała słowo, jest mu żoną.
Stu nas świadków to słyszało.
Pobłogosławcie rodzice
I oddajcie nam dziewicę,

Bo co się stało, to stało. —
A ojciec z matką płakali w komorze.
— Biedna Egłe dała słowo,
Ale czyliż to być może,
By była żoną wężową?

Nie! — I biegną do sąsiady.
— Ragutieno! daj nam rady,
Co począć z temi swatami? —
Stara w głowę się skrobała
I taką im radę dała.
1410
Podstęp— Byle co węża omami.
Zamiast córki, gęś im dajcie,
I co prędzéj wyprawiajcie. —
Jak kazała, tak zrobili.
Swaty w neckę gęś wsadzili,

Dziękowali i sykali,
Wsiedli i pojechali.
Jechali aż w koniec sioła,
I sioło przejechali,
I ciągnęliby daléj,

Aż kukułka im woła:
— Kuku! kuku! kuku!
Co to się wam stało?
Wzięliście gęś białą!
Kochanka wężowa

W komorze się chowa.
Boją się rodzice
Oddać wam dziewicę.
Lecz dłużéj nie schronią.
Wróćcie, swaty, po nią.

Kuku! kuku! kuku! —
Jak jechali, wrócili,
I stanęli przed chatą,
Z gniewem gęś wyrzucili.
— My jechali nie na to!

Ale po narzeczoną,
Po Żaltisową żonę.
Błogosławcie rodzice,
A oddajcie dziewicę. —
Znów rodzice w rospaczy.

— Radź, sąsiadko, inaczéj. —
Ona w głowę się skrobie.
— Gęś, to trochę za mała,
Owca by oszukała.
Niech z owcą jadą sobie. —

Rodzice owcę dali.
Oni siedli, jechali,
Jechali w koniec sioła,
I sioło przejechali,
I ciągnęliby daléj,

Aż kukułka znów woła:
— Kuku! kuku! kuku!
Co to się im stało?
Wzięli owcę białą!
Kochanka wężowa

W komorze się chowa.
Nic chcieli rodzice
Oddać wam dziewicę.
Lecz już jéj nie schronią.
Wracajcie się po nią.

Kuku! kuku! kuku!
Znów powrócili swaty,
Pojechali do chaty,
Córki gwałtem żądają, 
I siedzą i czekają. 

A rodzice w rospaczy —
— Radź, sąsiadko, inaczéj. —
Ona w głowę się skrobie.
— Kiedy owca za mała,
Oszuka krowa biała.

Niechaj z nią jadą sobie. —
Rodzie krowę dali,
Oni siedli, jechali,
Jechali w koniec sioła,
I ciągnęliby daléj,

Aż Gieguze znów woła:
— Kuku! kuku! kuku! 
A cóż się im stało? 
Wzięli krowę białą! 
Kochanka wężowa 

W komorze się chowa. 
Dłużéj jéj nie schronią. 
Powracajcie po nią. 
Kuku! kuku! kuku!
Z szumem, krzykiem i zwadą

Nazad swaty znów jadą,
Krowę białą odwożą
I rodzicóm tak grożą:
— Tak zwodzić się nie godzi!
Źle, kto Żaltisa zwodzi! —

Znów rodzice w rospaczy —
— Radź, sąsiadko, inaczéj. —
Ona w głowę się skrobie.
— Jak tu zrobić, poradzić?
Starszą córkę im wsadzić.

Z nią pojadą już sobie. —
Rodzice córkę dali.
Swaty siedli, jechali,
Jechali w koniec sioła,
I sioło przejechali,

I ciągnęliby daléj,
Aż Gieguze znów woła:
— Kuku! kuku! kuku!
Znów nas oszukano.
Starszą córkę dano.

Kochanka wężowa
W komorze się chowa.
Rodzice ją chronią.
Wróćcie jeszcze po nią.
Kuku! kuku! kuku! —

Z hałasem jadą swaty,
Powracają do chaty,
Starszą córkę rzucili
I rodzicóm grozili:
Swaty, Szantaż— Ej rodzice! rodzice!

Oddajcie nam dziewicę,
Bo jakeśmy wężami,
Źle daléj będzie z wami!
Ługi woda zapławi,
Statek wilk wam podławi,

Chatę burza rozwali,
Zboże susza wypali.
Ej! oddajcie nam naszą! —
Gdy tak grożą i straszą,
Ojciec, matka płakali;

I długo jeszcze radzą:
Czy dadzą, czy nie dadzą?
Aż nareście oddali.
Swaty w neckę wsadzili,
Siedli i pojechali;

Ale już nie wrócili:
Bo kukułka spotkała
I tak do nich śpiewała:
— Kuku! kuku! kuku!
Śpieszcie, swaty, bo pora,

Śpieszcie się do jeziora.
Mąż wygląda z daleka.
Narzeczonéj swéj czeka.
Kuku! —
A Egłe we łzach cała

Na jezioro patrzała.
I już blizko topieli,
I już swaty stanęli.
A Żaltis na nią czeka;
Lecz nie wąż to szkaradny,

Ale młody i ładny
Bóg wód w ciele człowieka.
Kiedy Gadintoj od pracy odrywa,
Próżno Sargietoj przeszkadza jéj, prosi,
Próżno popsutą pokazuje przędzę.

Jak gdyby głuche, na powieść zdradliwą
I uszy mają i uwagę całą.
Ledwie skończyła, nim ręce podniosły,
Ona je znowu odrywać zaczyna.
— A wiécie — rzecze — co się potém stało?

Słuchajcie tylko, zaraz się dowiécie.
Wszak będzie jeszcze dość czasu do pracy —
Xiężyc wysoko, dzień jeszcze daleko.

Bracia Żaltisowéj żony

Pięć lat potém upływa,
Jak Egłe już szczęśliwa,

I Żaltis jéj, pod wodą
Roskoszne życie wiodą.
Pięć lat i pięć upływa,
Nie tak Egłe szczęśliwa;
Bo choć dzieci ma troje,

Choć na niczém nie zbywa,
Lecz wspomni sioło swoje,
Żal jéj za rodzicami,
I zalewa się łzami.
Wszystko miała,

Co chciała;
Ale kiedy już komu
Tęskno do swych, do domu,
Nic nie syci, nie poi,
Dom a dom w oczach stoi.

I biednéj Egle było,
Choć w dostatku, niemiło.
Prosiła męża co dnia,
I co dzień odpowiadał:
— Idź przyszłego tygodnia. —

Tak lat kilka odkładał.
Czas na prośbach upływa.
Egłe, mniéj już szczęśliwa,
Męża prosi i nudzi.
— Puść-bo mnie w odwiedziny

Do swoich, do rodziny,
Puść mnie na świat do ludzi.
Ja cię tu nie porzucę,
Za dzień, u dwa powrócę. —
Mąż nie mógł wstrzymać daléj,

Dał się wreście uprosić;
Lecz wprzódy kazał znosić
Trzewiki kute z stali.
Krugis je z Budrajcami
Ogromnemi młotami

Na jéj nóżki zrobili.
Wzięła, myśli; po chwili
Na ogień je rzuciła,
Na żużel przepaliła.
Pochodziła dzień cały —

Trzewiki popadały.
— Ot, trzewików już nié ma!
Teraz nic mnie nie wstrzyma.
Gotowam już do drogi —
Egłe do męża rzekła —

Teraz tylko piérogi
Dziś jeszcze będę piekła. —
On cóś czoło zachmurzył,
I rzekł żonie: — Myśl o tém:
Wszystkiem cebry ponurzył;

Nośże wodę rzeszotem.
A nie spiekłszy piéroga,
Za nic i twoja droga. —
Egłe łamała głowę,
Rozczynę zamieniła,

Rzeszoto oblepiła,
Wody niém nanosiła,
I piérogi gotowe.
Żallis żegnał ze łzami,
Całował dzieci swoje,

Wyprawił wszystko troje,
I rzekł: — Gdy wróci z sioła
I stanie nad wodami,
Wprzód mnie żona zawoła
Trzykroć temi słowami:

— Mężu mój! mężu! żona ciebie czeka!
Jeżeliś żywy, wynijdź z pianą z mléka;
Jeżeli ciebie na świecie już nié ma,
Krwią się objaw przed oczyma. —
Co tam było witania!

Jaka radość na siele!
Jak ciekawe pytania!
Jakie różne! jak wiele!
Jak witali wężową
Od dawna opłakaną,

I jak każde jéj słowo
Z ust do ust podawano!
Tak jéj trzy dni przebyło.
Nie myśli o powrocie.
Oj! po długiéj tęsknocie,

Swoich ujrzeć tak miło!
— Jeszcze trzy dni — prosili —
Trzy dni zostań w gościnie.
Dawno z tobą nie byli.
Nim przyjdziesz, długo minie. —

I została wężowa.
Bracia wieczór jechali
Na nocleg w głuchy las,
Chłopca jéj namawiali:
— Jedź z nami, zbudzisz nas. —

Pojechał starszy z niemi.
Gdzieś daleko, w dolinie,
Pokładli się na ziemi
I ogień rozłożyli,
I z chłopcem się pieścili;

A jeść dając chłopczynie,
Zadawali pytania:
— Kiedy wrócicie z sioła
Do waszego mieszkania,
Jak tam matka zawoła,

Żeby ojciec otworzył? —
A chłopce ręce złożył,
I potrząsając głową,
Powtarzał im to słowo:
— Ja nic nie wiém, wujowie!

Matka wié, matka powié. —
Potém prosić zaczęli,
Naokoło stanęli.
— Ty musisz, chłopcze, wiedzieć,
A nie chcesz nam powiedzieć;

Tylko nie żartuj z nami,
Do wysieczem rózgami. —
On wciąż mówił: — Wujowie!
Matka wié, ona powié. —
Dziesięć mioteł nacięto

I chłopca bić zaczęto.
Chłopiec płakał — Wujowie!
Niechaj matka wam powié. —
I na próżno go zbili.
A gdy z rana wrócili,

Egłe pytała syna:
— Co to oczy czérwone? —
— Smolna była łuczyna,
Wiatr dym pędził w tę stronę. —
Bracia wzięli młódszego.

Zbili znowu na próżno.
Nie powiedział im tego,
Jak ojca wyzwać możno.
Potém wzięli dziewczynę,
I zawieźli w dolinę,

Prosili i pytali.
Długo, długo milczała;
Lecz rózgi pokazali,
I ze strachu wydała.
Bracia śpieszyli skoro

Za sioło nad jezioro,
Kosy z sobą pobrali,
I stanąwszy, wołali:
— Mężu mój! mężu! żona ciebie czeka.
Jeżeliś żywy, wynijdź pianą z mléka;

Kiedy cię na świecie nié ma.
Krwią się objaw przed oczyma. —
Prysły ciche wód łożyska,
Mléczną pokryły się pianą,
A z piany Żaltis wytryska,

Powitać żonę kochaną;
I już na brzeg się toczy,
Z brzegu sunie się daléj.
Wtém go młodzież oskoczy,
I w sztuki rozsiekali.

Minął w gościach dzień trzeci.
Egłe, zabrawszy dzieci,
Tęskna wraca do męża.
Już ujrzała jezioro.
Pośpiesza z dziećmi skoro,

Staje i woła węża.
Pękły ciche wód łożyska;
Lecz krew na falach połyska,
A głos wychodzący z fali
Woła do niéj raz ostatni:

— Tę krew masz z ręki bratniéj.
Bracia mnie rozsiekali. —
Egłe słupem stanęła,
Z oczyma łez pełnemi.
— Cóż ja pocznę? — krzyknęła —

Z sobą, z dziećmi mojemi?
Powrócęż żyć z zbójcami?
Bracia, zbójcy mężowi,
Wyśmieją płacz mój wdowi.
Gdzież ja pójdę ze łzami?

Ach! lepiéj by nam było
Spać pod jedną mogiłą,
Lub wrosnąć z dziećmi memi
Na wieki do téj ziemi. —
Ledwie rzekła te słowa,

Stała jodłą wężowa,
Z gałęźmi spuszczonemi,
Jak ręce załamane.
Przy niéj dzieci spłakane
Bogi w drzewa zmieniły:

Starszy dębem się staje,
I zawsze pełen siły,
Wiatróm się nie podaje;
Młódszy w korze jesiona
Rozpościera ramiona;

A mdłe ciałko dziewczyny
Drży listkami osiny.



Źródła:
* "Witolorauda" JIK
* Antanas BARANUSKAS "Dworek oniksztyński"
* www
*  © zdjęcia własne (Nienawiszcz)