Popularne posty

czwartek, 10 września 2015

Choruję na "Hiszpankę"


                                                         Wspomniana książka (okładka).

                                                         Trafiła do mnie książeczka (niewielka objętość) o Ignacym Janie PADEREWSKIM, wielce uznanym muzyku, a w Poznaniu (moim mieście) bardzo cenionym za patriotyzm. Jak każdy pamiętnik ta książeczka mile mnie zaskoczyła, po prostu, mając to do siebie, że pisana z pierwszej ręki... "Pamiętniki" PADEREWSKIEGO troszkę nie pasują do tego bloga, choć spróbuję sytuację ratować i zamieszczę tutaj, poniżej jedno piękne zdanie na temat Polski i Litwy, które wygłosił sam muzyk. Mile zaskoczył mnie w tych wspomnieniach stosunek autora do grodu Przemysła. Nic nie ujmując, doktor Honoris Causa z dziedziny filozofii na Uniwersytecie Poznańskim, jest ceniony tutaj po dziś dzień. Chcę powiedzieć, że zawsze towarzyszyła mi pewna aura "powstańcza", kiedy schodziłem, przy hotelu "Bazar" w dół , ulicą PADEREWSKIEGO na Stary Rynek... Chciałem po prawdzie dowiedzieć się czegoś więcej o tamtych wojennych czasach i dlatego sięgnąłem po książkę. W pełni zasłużył sobie polski muzyk na dobre  o  Nim zdanie i "Pamiętniki", skromna wypowiedź wielkiego człowieka trafnie do tego się odnoszą.
Sam Adam MICKIEWICZ (nie zapominając o jego starszym bracie - Franciszku) wiele zawdzięczał Wielkopolsce..., dlaczego zatem nie wspomnieć na blogu o Poznaniu, jak pisze PADEREWSKI - starym mieście polskim.
Zatrzymajmy się na chwilę przy ostatniej superprodukcji filmowej Łukasz BARCZYKA z 2014 roku p.t. "Hiszpanka". Od razu powiem, że film mi się podobał i chyba odbiegam tym stwierdzeniem od większości, która go obejrzała. Choć miewa zakręty mniej pożądane dla historycznych wydarzeń o których opowiada. Tutaj, każdy chyba wskaże na zakręty fantastyczne, żeby nie powiedzieć okultystyczne, magiczne itd. itp. Jednak jest w tym filmie wiele wątków w pełnym znaczeniu historycznym , związanych z dziejami Poznania. Mnie najbardziej przypadły komputerowe próby odwzorowania Poznania z pocz. XX wieku (Katedra na Ostrowie Tumskim), akcja ELEPHANT ( która być może odnosi się do sławetnej słonicy KINGI, bo chodzi przecież o słonia indyjskiego - mały poślizg czasowy), PADEREWSKIEGO przybycie do Gdańska, które rzeczywiście maiło miejsce na pokładzie brytyjskiego krążownika "Concord" (jak sam autor mówi wzruszyło Go to "zjednoczenie serc"), zdobywanie lotniska na Ławicy czy przemówienie głównego bohatera z podkreśleniem, że poznański tłum zebrał się nie dla Niego, lecz dla pewnej, niepodległej idei (o tym właśnie wspomina PADEREWSKI w "Pamiętnikach") i wielu wielu innych wrażeń, które dostarcza poprzez grę skojarzeń ten film Poznaniakowi.
Wróæmy na chwilê do Litwy, w jednym z przemówieñ poœwiêconych Polsce a skierowanym do braci amerykañskiej PADEREWSKI tak mówi: “W roku 1413 Polska zawarła unię polityczną z Litwą. Ten akt wolnego związku ogłaszającego po raz pierwszy w dzie­ jach braterstwo narodów, ten akt związku, potwierdzony dokumentem o wzniosłym, prawie ewangelicznym pięknie, ten akt wolnego związku dwóch różnych ras, który przetrwał nienaruszony aż do samego końca naszej nie­ podległości, jest jednym z najwspanialszych dokonań nie tylko Polski, ale całej ludzkości.”
Z książki przebija postać wybitnego muzyka, człowieka o światłej kulturze, uroku osobistym a jednocześnie skromnego patrioty – oddanego całym życiem sprawie polskiego narodu. Charakterystyczny jest tutaj polityczny temperament bohatera a i we wszystkim do czego zmyślnie podchodzi obserwujemy  nie chęć pogoni po trupach, a rzeczywiste , wręcz “taktyczne” rozwiązania. Sposób w jaki podchodzi  do rozwiązywania problemów jest jak sam wspomina rodzajem  muzycznej oracji, co pomagało mu w trudnych czasach szerzyć idee narodu dążącego z całych sił do odzyskania niepodległości.
Najlepiej uzmysławia nam to właśnie urywek książki poświęcony przyjazdowi w grudniu 1918 r. PADEREWSKIEGO do Poznania. Człowiek, który stał się  wyrazem idei Polaków przyczynia się  do wybuchu zwycięskiego Powstania. Nie mogę się oprzeć obrazowi Poznania tamtych dni, dlatego przytoczę ten urywek w obszernej całości:
„Następnego dnia wyjechaliśmy do Poznania. Mieliśmy przed so­bą jeszcze około dwóch godzin jazdy, gdy pociąg został zatrzyma­ny i do przedziału wszedł oficer policji niemieckiej. Oświadczył mi:
-Nie może pan jechać do Poznania. Nasz rząd protestuje przeciw temu.
Nic mi o tym nie wiadomo — odpowiedziałem — by coś sta­ ło na przeszkodzie mojej podróży do Poznania. Jadę z misją od rządu brytyjskiego i moim celem jest dotarcie do Polski. A Poznań to Polska. Miasto to było jedną z naszych dawnych stolic i rozpo­ czynam wizytę w Polsce właśnie od Poznania.
Ale my nie pozwalamy panu tam jechać.
Była to okropna chwila. Wtedy wszedł pułkownik Wade i powie­ dział:
Moim zadaniem jest towarzyszyć panu Paderewskiemu w podróży do Polski i dojedzie on w moim towarzystwie, wraz z całą misją brytyjską. Oto moje dokumenty.
Czy nie byłoby lepiej, gdyby pan bezpośrednio pojechał do Warszawy? — zapytał mnie oficer policji. — W każdym razie pro­ szę pana wziąć pod uwagę, że ja protestuję przeciw pańskiej wizy­ cie w Polsce.
Odpowiedziałem mu, że przyjmuję to oświadczenie, ale nie przyj­ mę żadnych rozkazów:
Pan nie może wydawać żadnych poleceń.
Pojechaliśmy więc do Poznania. Na ulice wyległa cala ludność, jakieś sto pięćdziesiąt tysięcy ludzi. Zapadł już wieczór i mnóstwo ludzi trzymało w rękach pochodnie. Naprawdę nieczęsto można uj­ rzeć takie powitanie. Wszyscy mnie pozdrawiali. Nie chodziło tu oczywiście o moją osobę, ale okoliczności uczyniły mnie przez chwilę symbolem idei. To wielki zaszczyt, gdy człowiek staje się symbolem idei.
Powitanie nastąpiło na dworcu, wygłoszono przemówienia. Po­ tem w hotelu „Bazar” zebrało się całe ziemiaństwo, kupcy, robot­ nicy i chłopi, mężczyźni i kobiety. Musiałem przemawiać, nie wiem, ile razy. Prawie każda delegacja, która przybywała, domaga­ ła się mojej odpowiedzi.
Musiałem wreszcie wyjść na balkon — a był to wieczór 25 grud­ nia, deszcz przestał padać i zrobiło się nagle przejmująco zimno — i przemówić do tłumu, który wypełniał już nie tylko olbrzymi plac przed „Bazarem”, ale i przyległe ulice.
Nie wyleczyłem się jeszcze z zaziębienia i straciłem zupełnie głos. Całkowicie zaniemówiłem, a czekał mnie jeszcze bankiet w Ratu­ szu. Przemawiano na nim i ja także musiałem mówić. Nie wiem do dziś, jak mi to się udało.
W dniu 26 grudnia znów przemówienie. Tłum był olbrzymi. Mo­ wę wygłosiłem z hotelowego balkonu podczas bardzo zimnego wie­ czoru. Straciłem więc głos6. Wezwałem lekarza, a ten - obecny zresztą wśród gości, jeden z najlepszych w całym mieście — naka­ zał położyć się natychmiast do łóżka i pozostać w nim kilka dni.
Nazajutrz, 27 grudnia, leżałem w łóżku, gdy otrzymałem wiado­ mość, że przybyły delegacje uczniów szkół prowincjonalnych, to jest z tej części Polski, która była pod pruskim panowaniem, i pragną się ze mną spotkać. Lekarz był na miejscu i oczywiście za­ kazał mi tego kategorycznie, mówiąc, że byłoby to dla mnie bardzo niebezpieczne, miałem bowiem gorączkę.
Nie mogłem mówić. Żona moja zdecydowała się wyjść na balkon i odpowiedzieć na wszystkie przemówienia defilujących przed hote­ lem delegacji. W pochodzie maszerowało około dwudziestu tysięcy dzieci.
Tak, z pewnością wywierało to wrażenie, ale ja nie mogłem tego oglądać. Gdy już pochód miał się ku końcowi i wyszła ostatnia de­ legacja dzieci, nagle usłyszałem bardzo głośne krzyki na ulicy. Nie były to dziecięce głosy, to krzyczeli Niemcy. Zaraz potem zaczęto strzelać w kierunku hotelu! Żona moja, bardzo tym wstrząśnięta, wbiegła do pokoju ze słowami:
Nie wstawaj! Strzelają do hotelu, wprost tutaj!
Zajmowaliśmy trzy pokoje od frontu, a obok nas mieszkała mi­ sja brytyjska. Było jasne, że strzelający doskonale o tym wiedzieli. Większość pocisków trafiła bowiem do mojego pokoju i do pokoju pułkownika Wade.
Strzelanina trwała nadal i do pokoju wszedł także pan S[trakacz], mówiąc:
Teraz nie może pan wstać, jest bowiem zbyt niebezpiecznie.
Przerwały mu kule, które wpadły przez okno, wybijając szyby.
Strzały wciąż się powtarzały. Strakacz wyjaśnił mi:
To ochotnicy armii pruskiej, wielu to oficerowie. Stanowią duży oddział. Jak widać, zamierzają zabić pana i członków misji.
Dlaczego? Oficerowie? — zapytałem.
Ci oficerowie wtedy byli właściwie żołnierzami, jak wówczas w całym państwie niemieckim, czyli, jak mówi się teraz i mówiło się wtedy — w Rzeszy. Wie pani, za przykładem Rosji wybuchła [w Niemczech] rewolucja, która ustanowiła rady i żołnierze odmówili posłuszeństwa oficerom7. Dlatego oddział, który strzelał do mnie, składał się głównie z oficerów. Żołnierze bowiem odmówili, nie brali w tym udziału.
Ta ziemia była polska, wojna już się skończyła. Żołnierze wracali do domu. Polscy żołnierze odmówili podporządkowania się ofice­ rom niemieckim, którzy domagali się, by uczestniczyli oni przynaj­ mniej w niemieckich manifestacjach wrogości i nienawiści. Żołnie­ rze natychmiast utworzyli komitet i uzbroili się. Wpadli do arse­ nałów, we wszystkich koszarach wojskowych była przecież broń, zabrali ją i byli gotowi bronić „Bazaru”.
Sytuacja rozwijała się coraz bardziej interesująco. Z sąsiednich miast, gdzie mieszkała także ludność niemiecka, nadciągnęli nie­ mieccy żołnierze, gotowi przyłączyć się do swych oficerów.
Całą noc trwała strzelanina. Tymczasem polscy żołnierze zorganizowali się i okazało się, że nie tylko zdecydowanie przeważają i mogą się bronić, ale do nich należy zwycięstwo w tym starciu.
Wywierało to wrażenie, ponieważ... także domy naprzeciw hote­ lu — hotel stanowił jeden blok, po obu jego stronach biegły ulice, a przed hotelem znajdował się olbrzymi plac, Plac Wolności, jak go teraz nazywają — i owe domy przy obu ulicach były wciąż pod kontrolą władz niemieckich. Administracyjnie Poznań należał wciąż do Prus. Wciągnięto karabiny maszynowe na dachy tych budyn­ ków i ciągle ostrzeliwano hotel. Niemal trzy dni trwała regularna bitwa. Było już wielu zabitych, zwłaszcza po naszej stronie, bo żoł­ nierze polscy dopiero się organizowali, a tamci byli świetnie przy­ gotowani.
Czy oni wciąż strzelali w kierunku mego pokoju? Tak. Przyszła do mnie delegacja gości hotelowych. Hotel był przepełniony, wiele osób przybyło z odległych stron Poznańskiego, niektóre przejechały trzysta lub czterysta mil. Zdawali sobie sprawę z niebezpieczeń­ stwa. Zażądali ode mnie, bym opuścił pokój — leżałem wciąż w łóżku — i przeniósł się do wewnętrznych pomieszczeń, których okna wychodziły na dziedziniec.
Mieszkała tam arystokratyczna rodzina, która przeniosła się do jednego pokoju i oddała nam pozostałe dwa z dotychczas zajmo­wanych przez siebie pokojów. Właściwie zmusili nas, byśmy się do nich wprowadzili.
Walka trwała przez całą noc. Nazajutrz sytuacja Polaków bro­ niących hotelu wyglądała o wiele lepiej. Była na tyle pomyślna, że wojskowe władze niemieckie przystąpiły nawet do rokowań z pol­ skimi żołnierzami.
Istniała już zresztą powołana do tego celu instytucja, która pow­ stała po rozejmie [między Niemcami a aliantami], w Niemczech pa­ nowała bowiem wówczas anarchia. Potem sytuacja się zmieniła, ale wtedy, jak pani już wie, wszędzie były rady ludowe, a [Centralna] Rada Ludowa w Poznaniu składała się z ogólnie znanych i poważanych obywateli. Nie byli oni rewolucjonistami, wprost przeciwnie konserwatystami. Zostali jednak wybrani przez lud i żołnierzy na przywódców [Centralnej] Rady Ludowej Poznańskiego.
W wyniku prowadzonych przez nich rokowań wymiana ognia, rozpoczęta 27 grudnia, trwała do 29 grudnia, kiedy to nastąpił rozejm między walczącymi. Nie było jeszcze ani zbyt późno, ani też za wcześnie. Po obydwu stronach było wielu zabitych i rannych.
Tak, te tragiczne wydarzenia musiały wywołać przerażenie ludzi przebywających w hotelu. Trzeba jednak przyznać, że nikt nie wy­ glądał na ogarniętego paniką. Wszyscy natomiast zachowywali się ostrożnie, nie próbowano wychodzić z hotelu. Kiedy jeszcze walki trwały z nadzwyczajnym natężeniem, wszys­cy wykazywali niezwykłą odwagę i hart ducha, zwłaszcza pan Korfanty. Lekceważył niebezpieczeństwo, podczas najbardziej gwałtow­ nej wymiany strzałów chodził wszędzie bez broni. Spełniał swe obowiązki bohatersko, podobnie jak jego koledzy. Oczywiście, jako młodszy od innych poruszał się szybciej i był pełen inicjatywy. Odegrał też w tej sprawie rolę najbardziej istotną, choć równie ak­ tywny był sam prezes [Naczelnej] Rady [Ludowej], ksiądz Adam­ ski, wtedy kanonik, a obecnie biskup.
Zna pani tę pruską taktykę, taktykę zastraszania ludzi, zmierzającą do odebrania im odwagi i inicjatywy. Musieli oni jednak wte­ dy złożyć broń; całe uzbrojenie i zaopatrzenie wojenne znajdujące się w Poznaniu. Stali się oni [Polacy] panami sytuacji. Ale nie był to jeszcze koniec, trwały bowiem wciąż walki w kilku sąsiednich prowincjonalnych miastach.
Siły polskich oddziałów szybko rosły, ze wszystkich stron, z mia­ steczek i wsi, napływali żołnierze. Co kilka godzin przychodził telefonogram lub telegram ze słowami: „Miasto jest w naszych rę­ kach!”.
Podobnie działo się na terenach sięgających aż do dawnej grani­ cy zaboru rosyjskiego.
30 grudnia toczyły się jeszcze walki na dużą skalę w mniejszych miastach, jednakże 31 grudnia po południu otrzymaliśmy wiado­ mość, że ostatnie miasto leżące przed dawną granicą rosyjską, Os­trów, jest już w polskich rękach. Mogłem więc jechać do Warsza­ wy.
Tegoż dnia wstałem z łóżka. Odbyłem wiele narad z naszymi ludźmi, z [Naczelną] Radą Ludową i najwybitniejszymi obywatela­ mi Poznania. Potem, w zupełnym spokoju, wsiadłem do pociągu do Warszawy. Było to wieczorem 31 grudnia, pociąg jednakże od­ jechał dopiero w dzień Nowego Roku, o drugiej nad ranem.
Towarzyszyło mi wielu mężczyzn, każdy z nich uzbrojony. Było wśród nich kilku młodych ludzi, którzy na ochotnika zgłosili się do eskorty i towarzyszyli mi do Warszawy. Gdy dojechaliśmy do gra­ nicy, napotkaliśmy jedynie parę osób, był wczesny ranek, chyba szósta, i nie zauważyłem nic szczególnie interesującego.
Przybyliśmy do Kalisza, starego miasta, pierwszego, które chyba 4 sierpnia 1914 roku zostało prawie całkowicie zburzone. Ludzie dowiedzieli się, że przyjeżdżam, powitali mnie bardzo uroczyście. Zebrał się kilkutysięczny tłum, wygłoszono przemówienia.”

Podsumowując książkę czyta się z wielkim zainteresowaniem, „jednym tchem”, mimo iż skierowana jest do studentów muzyki (wyd. Polskie Wydawnictwo Muzyczne), przysporzy dużo wrażeń i czytelnikom, chcącym poznać biografię honorowego obywatela Poznania.
Serdecznie polecam.


                          Tablica ku czci J.I. PADEREWSKIEGO na poznańskim hotelu "Bazar".


Źródło:
Ignacy Jan PADEREWSKI "Pamiętniki 1912 - 1932" ("The Paderewski Memoirs") spisała Mary LAWTON, tłum. z angielskiego Andrzej PIBER Kraków 1992 r.
Zdjęcia: własne i www


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz