"Józef PIŁSUDSKI 1867 - 1935", wyd. Małopolska Oficyna Wydawnicza Kraków - reprint wg oryginału z 1935 roku wyd. nakładem "Spółki Wydawniczej Kurjer S.A.".
Książka dość niezwykła, może nie pod względem treści, lecz na pewno posiada wyjątkową formę. Niepozorna okładka, kryje w środku coś na kształt reportaży, obszernych i fotograficznych w przedwojennych gazetach. Idąc tym śladem, gdy odczytamy kto ją wydał w oryginale, stwierdzamy rzeczywiście coś na kształt Kurjera, gazety bo i taki kształt jest nam tutaj przedstawiony. Książka ma jakiś niezwykły, tragiczny wymiar. Opowiada o życiu wielkiego człowieka, lecz właśnie ten gazetowy sposób, dokładnie odzwierciedla tragiczne odczucia, ówczesnego społeczeństwa. Otóż jest rok 1935, 12 maja umiera ktoś "kogo naród policzył między króle"...
Lektura nie gloryfikuje (choć tak na pozór może się zdawać) Komendanta, od pierwszych jej stron na których w gazeciarski sposób przedstawiona jest biografia: mały Józek z Zułowa, szkolny urwis zwalczający rosyjską edukację w Wilnie, za nim to ciągnie się ten "ból serca" także na studiach w Charkowie, gdzie zakłada pierwsze antyrosyjskie bojówki, za to więziony na Sybirze, po powrocie już PPS-u działacz ponownie aresztowany za kolportaż reakcyjnej prasy polskiej, ląduje w szpitalu psychiatrycznym w Petersburgu, gdzie symuluje chorobę aby nie trafić ponownie na sybirski szafot, tam cudem ocalony przez doktora - Polaka, patriotę Mazurkiewicza, trafia do zaboru austriackiego, Kraków, już wyrobiony politycznie, z wielkim rezonem i szacunkiem innych bojowników , wysadza pociągi , rabuje kasy skarbowe, z których ruble przeznacza celowo na zakup broni dla rodzącej się polskiej siły zbrojnej... fabularne życie wielkiego człowieka, gotowy scenariusz na niejedną książkę. Lektura ta nie gloryfikuje jest ona raczej czymś na kształt rapsodu żałobnego po prawdziwym Wodzu zgnębionego Narodu.
Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z kimś niezwykłym, bowiem jak barki jednego człowieka mogą udźwignąć 300 lat niewoli. W Wilnie, warszawskim Belwederze, Pikiliszkach, Sulejówku...tak wszędzie wypełniały żołnierski obowiązek. Tutaj , w tej książce na ogromnym materiale zdjęciowym, na licznych reporterskich notkach, mamy okazję poznać wielkiego Romantyka, jak powiadał NORWID: "Litwo...czyż wszystkich Wieszczów w Tobie sława...". Te słowa tutaj pasują - byłem mocno i pozytywnie zaskoczony jakim językiem Komendant mówił: "Zwycięstwo za nami. Przed nami szare życie. Piękno stygnie. Czekamy na chwile wiosny nowego polskiego życia". Zawsze szanował Juliusza SŁOWACKIEGO. Znamy to z Grobu Matki w Wilnie. Nie przypuszczałem, że ziemianie znad Niemna, na codzień posługują się tak romantycznym językiem. Powiecie , że to ja gloryfikuję tutaj postać sprzed wielu lat, nie ja nie mam do tej lektury zastrzeżeń - ona uczy dlaczego nazywamy go po prostu i ciepło "Dziadkiem"... Wypada przeczytać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz